Camino de Santiago – Zastanów się nad tym http://www.mikolajwyrzykowski.pl Wed, 26 Sep 2018 20:01:55 +0000 pl-PL hourly 1 http://www.mikolajwyrzykowski.pl/wp-content/uploads/2015/01/cropped-cykada_color-1-32x32.png Camino de Santiago – Zastanów się nad tym http://www.mikolajwyrzykowski.pl 32 32 Szlakiem tapas w Santiago http://www.mikolajwyrzykowski.pl/blog/2018/08/20/szlakiem-tapas-w-santiago/ Mon, 20 Aug 2018 20:49:47 +0000 http://www.mikolajwyrzykowski.pl/?p=14646 Continued]]> Wbrew pozorom Santiago nie jest spokojnym miastem, które ogranicza się do grobu św. Jakuba i katedry. Tutaj, od zapalenia latarni aż do późnych godzin nocnych tętni życie, stukają kieliszki, głośno jest od rozmów. Wieczorem ulice zapełniają się pielgrzymami, turystami i mieszkańcami miasta, których drogi krzyżują się w kolejnych barach. Pytanie: gdzie najlepiej się wybrać?

Zacznijmy od tego, że Galicja jest jednym z regionów Hiszpanii, gdzie do każdego zamówionego kieliszka wina lub szklanki piwa nadal dostaje się tapas. Co to takiego? Ano, etymologicznie słowo to wzięło od „una tapa”, czyli „przykrywka”. Historia mówi, że król Alfonso XIII udał się kiedyś z oficjalną wizytą do prowincji Cadiz. Tam zatrzymał się w pewnej miejscowości, gdzie poprosił o kieliszek słodkiego wina jerez. Tego dnia wiał silny wiatr i drobny pył z ziemi wirował w powietrzu, więc aby nie wpadł do wina kelner szybko znalazł kawałek chleba i wraz z plasterkiem jamon serrano przykrył nią kieliszek. Na pytanie króla, co to takiego, odpowiedział właśnie: „una tapa”. Następnie król poprosił o kolejne jerez wraz z „tapa”, a za jego przykładem poszła cała świta.

Tradycja ta na tyle zakorzeniła się w kulturze hiszpańskiej, że Alfonso X „Mądry” polecił, by w dobrych kastylijskich domach nie serwowano wina bez tej przekąski. A „Mądrym” nazywany był dlatego, że w trakcie picia (w celach leczniczych), konsumował właśnie takie małe kanapeczki.

Od tego czasu zwyczaj się rozrastał i dziś w Hiszpanii z przyjaciółmi najlepiej umówić się wieczorem na „tapear” lub „ir de tapas” : nie oznacza to siedzenia w jednym barze, wręcz przeciwnie, celem jest przechodzenie wciąż do nowych lokali i próbowanie nowych rzeczy. I najważniejsze, razem. Na szlaku tapas zawsze jest się w dobrym humorze.

Jesteśmy więc wieczorem na starówce w Santiago. Dokąd pójść? Knajp nie brakuje, zwłaszcza na Rua Franco, stąd też wzięło się powiedzenie, że warto tutaj zrobić swego rodzaju rajd Paryż-Dakar (wyjaśnienie na zdjęciach). Tymczasem ja przedstawię swój własny szlak tapas w Santiago:

Po zrobieniu małego rozeznania jako pierwszy na moim celowniku znalazł się położony nieco na obrzeżach Cafe Bar Avion. Był akurat piątek, a wyczytałem, że podobno w każdy piątek właśnie jako darmowe tapas serwowany jest… krab. Nie mogłem w to uwierzyć, musiałem więc pójść i sprawdzić. Na miejscu okazało się niestety, że owszem, podawano kiedyś kraba, jednak dwa lata temu zmienili się właściciele i od tego czasu ta tradycja nie jest już kontynuowana. Kiedy z kolegą mimo wszystko usiedliśmy i zamówiliśmy piwo, kelner wyjaśnił, że ma tylko trzy rodzaje tapas… a zaraz potem dodał, że nie wyjdziemy, jeśli wszystkich nie spróbujemy. Tak więc zamówiliśmy po prostu „una cana”, a on, kiedy tylko kończyliśmy jedną przystawkę, zaraz przynosił kolejną, pytając, jak smakuje. No i widzicie, tak właśnie wygląda wyjście do baru w Galicji.

Niedaleko, też na nowym mieście, znajduje się uliczka pełna barów i tam warto zajrzeć choćby do stylowego Bar Latino. Zaraz obok warto tez wpaść do Cerveceria Internacional, gdzie maja ogromny wybór piw. W tej dzielnicy ceny są niższe, niż w ścisłym centrum: już za mniej niż dwa euro można dostać piwo lub wino, a do tego oczywiście tapas, które czasem jest tylko zielonymi oliwkami oraz chipsami w misce, a czasem potrafi naprawdę zaskoczyć jako miniaturowe danie.

Na starówce jest kilka barów, które od lat specjalizują się w serwowaniu jednego, konkretnego „tapa”: w Bar Trafalgar dostaniemy mejillones, czyli małże w ostrym sosie serowym (a w automacie płytowym za 1 euro puścimy swoją ulubiona piosenkę); Abella chwali się na cztery strony świata, że podaje prawdziwy kawałek mięsa z krokodyla; Orella zaś słynie, jak sama nazwa wskazuje, ze świńskich uszek oprószonych ostrą papryką. Podobno kiedyś Ernest Hemingway zajrzał do Santiago i w jednej restauracji podano mu właśnie świńskie ucha, które tak mu smakowały, że domawiał wciąż kolejne talerze, aż w końcu zapytał się, co to takiego… i wszystko zwrócił.

Włócząc się nocą po Santiago nie możecie przejść obojętnie obok kultowego Bar Orense, które kusi najniższymi cenami w mieście: czarkę (bo właśnie tak je podają) wina stołowego dostaniecie tutaj za jedyne 70 centów. A do tego orzeszki, bo przecież, jak polecił Alfonso X „Mądry”, wina samego serwować nie można.

W innych knajpach, zależnie od dnia, możecie dostać najróżniejsze rzeczy: od najzwyklejszego kawałka chleba z jamon serrano, przez croquetas, hiszpańską tortillę, empanadas… aż po coś tak oryginalnego, jak ryż z kalmarami w sosie własnym. Wpadłem do tego baru zupełnie przez przypadek, i to też jest dobra taktyka: warto powłóczyć się po mieście, zajrzeć tu, zajrzeć tam, przysiąść, pójść dalej. Wystarczy dać się ponieść, a zawsze znajdziemy coś nowego. To oznacza właśnie ir de tapas.

Restauracją, do której wracałem, jest San Clemente. Jeśl chcecie zamówić kieliszek dobrego, białego wina (z których słynie Galicja: Albarino, Godello, Ribeira), a jednocześnie zjeść pełnoprawny posiłek, pójdźcie właśnie tam. Więcej chyba nie muszę mówić, reszta na zdjęciach. A więc: chodźmy, a tapear!

PS. Jak widać na powyższym zdjęciu, wieczory z tapas mogą się kończyć tradycyjnymi galicyjskimi tańcami o północy na placu przed katedrą 😉

]]>
Dalsze drogi http://www.mikolajwyrzykowski.pl/blog/2018/06/26/dalsze-drogi/ Tue, 26 Jun 2018 11:34:30 +0000 http://www.mikolajwyrzykowski.pl/?p=14551 Continued]]> Santiago nigdy nie było dla mnie końcem drogi: raczej miejscem, do którego wciąż wracam i które prowadzi mnie do innych miejsc, wydarzeń, ludzi. Szczerze mówiąc, daleko bym nie zaszedł, gdybym nie szedł do Santiago. Dokąd jednak konkretnie można dalej pójść już po dotarciu do grobu św. Jakuba?

Jakiś czas temu zdyszany pielgrzym wpadł do albergue, prosząc o nocleg. Cały uśmiechnięty wyjaśnił, że to jego trzecie Camino. Zapytałem, kiedy w takim razie przeszedł pierwsze, na co on odparł z rozbrajającą szczerością, że w tym roku: zrobił szlak francuski, później północny, a teraz portugalski. I chyba za parę dni zacznie Via de Plata. Tak, są więc i tacy, którzy po dotarciu do celu wracają na początek Drogi.

Z samego Santiago prowadzi jednak kilka szlaków specjalnie dla tych, którym jeszcze za mało i którzy chcieliby „tuptać dalej”. Jak to ujęła jedna znajoma: „Wyznaczyłam sobie jak cel Finisterre. No więc tuptam.”. Proste, prawda? Nie ma się nad czym zastanawiać.

Ja ostatnio wybrałem się do Padron. Poniekąd z sentymentu, jako że rok temu wraz z tatą przechodziliśmy tamtędy podczas naszej wyprawy; ale również dlatego, że Padron może stanowić cel pielgrzymki: to miasto, do którego według tradycji przypłynęli uczniowie Jakuba wraz z jego ciałem. Dziś można zobaczyć kamień, do którego podobno przycumowali łódź. Wedle tej historii odcinek Padron-Santiago jest więc najstarszym szlakiem pielgrzymkowym, na którym dosłownie idzie się po śladach św. Jakuba. Ponadto, w pobliskim Iria Flavia znajdowała się kiedyś siedziba biskupa, dopóki nie została ona przeniesiona do Santiago po odkryciu grobu Apostoła.

Aby dotrzeć do Padron, wystarczy kierować się niebieskimi strzałkami, które z Santiago prowadzą aż do Fatimy.

Za przejście szlaku Santiago-Padron otrzymuje się w albergue municipial dokument zwany „Pedronia”. Podobne dokumenty są wydawane w Finisterre oraz Muxia, jako że również są to ważne miejsca pielgrzymkowe.

Po dotarciu do Santiago na pewno więc warto udać się dalej: 25 km trasa do Padron jest bardzo ładna, na miejscu warto spróbować słynnych zielonych papryczek, a następnie wrócić pociągiem. Jednak Camino to nie tylko „tuptanie”. Czasem „dalszą drogą” może być również praca w albergue, czyli przyjmowanie pielgrzymów. To przejście od Wędrówki do Spotkania.

Na pewno jeszcze napiszę o spotkaniach w albergue 🙂

Mikołaj

Pozdrowienia z polskiego schroniska Monte do Gozo!

]]>
Koniec drogi? http://www.mikolajwyrzykowski.pl/blog/2018/06/20/koniec-drogi/ Tue, 19 Jun 2018 22:38:46 +0000 http://www.mikolajwyrzykowski.pl/?p=14063 Continued]]> Kiedy po raz pierwszy byłem w Santiago, w polskim albergue zobaczyłem zostawiony przez kogoś napis: „Żadnego początku ani końca, jedynie wędrówka”. Minęło kilka lat i nadal wracają do mnie te słowa wraz z pytaniem: kiedy kończy się Camino?

Tak naprawdę nie jest to oczywiste pytanie i każdy, jak w wielu sprawach, dokłada do niego swoją własną teorię. W zeszłym roku na Camino Portugues spotkałem kobietę, która opowiadała o tym, jak nie podoba jej się Santiago de Compostela. „Bardzo dużo przeżyłam w czasie drogi”, mówiła, „Ale samo Santiago… byłam rozczarowana. Tłumy pielgrzymów, budki ulicznych handlarzy…”. No właśnie. Pytanie „czego szukasz?” nieustannie odbija się echem w trakcie wędrówki.

Jej punkt widzenia łączy się z hasłem, które słyszałem już na moim pierwszym Camino i które często spotyka się w sklepikach z pamiątkami w Santiago: „droga jest celem”. Sam lubiłem powtarzać te słowa, ale w późniejszym czasie przyszła do mnie myśl, że przecież na tym nie może się kończyć. W porządku, droga jest celem, jej spełnienie można odnajdywać w każdym kroku, ale co dalej? Co z Santiago? Czy Camino miałoby sens, gdyby nie zmierzało do grobu św. Jakuba? Dla mnie to właśnie było największym duchowym doświadczeniem. Bez tego, jaki byłby sens pielgrzymowania? I co to znaczy być pielgrzymem?

Zadaję dużo pytań, ale spokojnie, nie będę na nie tutaj odpowiadał. Wystarczy się nad nimi zastanowić. Najlepiej w czasie drogi. Tak, najlepiej „wychodzić” pewne pytania.

Kiedy więc kończy się Camino? U grobu św. Jakuba, z pewnością. Ale dla niektórych trochę dalej – jeśli chodzi o przestrzeń, ale i czas. Zdaje mi się, że kluczowe jest dopełnienie doświadczenia Drogi. Ktoś może osiągnąć pełnię za pierwszym przejściem, inna osoba będzie potrzebować kilku szlaków. Bo nie wystarczy po prostu iść, trzeba się otworzyć, odważyć wyjść na pustynię i nasłuchiwać wołania. Inaczej wciąż będzie się wracać do Drogi, tak naprawdę od niej uciekając. Bo najtrudniejsze Camino zaczyna się po dojściu do Santiago, kiedy trzeba zadać sobie pytanie: co dalej? Dlatego niektórzy nadal włóczą się różnymi szlakami, żyją na Camino… czy są pielgrzymami?

To ogólne, zanotowane na szybko przemyślenia, ale czułem, że muszę się nimi podzielić. Jeśli chodzi o mnie, wędrówka nadal trwa: poprzez wydanie „Camino de Santiago: o chłopcu, który przeszedł 365 dni”, tomiku poezji pt. „Rozmowy w drodze”, spotkania na temat książek i rozmowy właśnie… A teraz dwa miesiące lata, które właśnie spędzam na Monte do Gozo, polskim albergue. Mieszkam tuż przy Santiago: sercu wędrówek moich ostatnich lat. Choć nie idę, nadal jestem trochę jak pielgrzym. I czuję, że moje doświadczenie się dopełnia. Cudowne uczucie.

Dokąd dalej?

Mikołaj

]]>
Kryzys na Camino http://www.mikolajwyrzykowski.pl/blog/2018/02/18/kryzys-na-camino/ Sun, 18 Feb 2018 17:48:29 +0000 http://www.mikolajwyrzykowski.pl/?p=14059 Continued]]> Camino nie składa się wyłącznie z pięknych pocztówek. To przede wszystkim codzienny trud wędrówki, zupełnie różny od długiego spaceru po lesie lub kilkudniowego wypadu w góry. Tej drogi nie przechodzi się tak ot, po prostu. W końcu dopada cię kryzys. A nawet dwa.

Zgadzamy się ze znajomymi, że najtrudniejszy jest trzeci, czwarty dzień wędrówki. Pierwsze kilkadziesiąt kilometrów pokonujemy z łatwością: nasze ciało jeszcze myśli, że wybrało się po prostu na odrobinę dłuższy spacer. Trzeciego dnia jednak zdaje sobie sprawę, że chodzi o coś poważniejszego. Wysiłek jest nieprzerwany, kolejne kilometry zaczynają nakładać się na siebie, plecak staje się cięższy. Przychodzi ból nóg i pleców, na stopach pojawiają się pęcherze. Dopiero trzeciego dnia zaczynamy zmagać się z Drogą.

Jak temu zaradzić? Jest parę sposobów: Weźcie wychodzone buty, opcjonalnie kijki trekkingowe, nie wkładajcie za dużo do plecaka. Mi udało się uniknąć pęcherzy. Na camino portugues wziąłem zużyte, podziurawione buty z poprzedniego szlaku, które stanowiły ogólny obiekt powątpiewania pośród innych pielgrzymów (te same buty wziąłem również na Via Francigena – bo dojściu do Rzymu stwierdziłem, że chyba już przeżyły swoje…). Te kilka prostych sposób jednak nie każdemu wystarcza. Ludzie chcą się zabezpieczyć w każdy możliwy sposób, przed wyjazdem kupując najlepszy plecak, specjalne koszulki, kurtki przeciwdeszczowe… wszystko oczywiście nowe i specjalne na szlak. W rezultacie zamiast pielgrzymów stają się chodzącymi reklamami. Pamiętam, jak znajoma opowiadała mi kiedyś ze łzami w oczach o swojej próbie przekonania takiego doskonałego pielgrzyma sportowca do tego, czym tak naprawdę jest Camino: stąd nie można wrócić bez zadrapań. Ale też nie chodzi o to, by popaść w drugą skrajność i gloryfikować ból.

Bo Camino jest bardziej drogą duchową niż fizyczną. Uświadamiałem sobie to coraz dobitniej z każdym kolejnym kilometrem. Pierwszy kryzys prowadzi więc do drugiego, poważniejszego: kryzysu duchowego.

Z doświadczenia mogę wyliczyć, że następuje on mniej więcej po tygodniu wędrówki. I trzeba go doświadczyć, dlatego też warto, by droga trwała przynajmniej tydzień: dopiero wtedy zaczynamy zadawać sobie pytania o jej sens. Kryzys duchowy bywa kompletnie irracjonalny, a w moim przypadku często przekłada się na ogóle zmęczenie fizyczne. Nie chodzi nawet o to, że brak ci sił; jesteś po prostu wyzuty ze wszelkiej energii. Tracisz motywację. Zaczyna się to od prostych pytań, które pojawiają się w głowie choćby w trakcie trudniejszych odcinków: „po co właściwie ja się tak męczę?”; później kilometry wydłużają się i pustoszeją, sprawiając że najprostszy odcinek staje się nie do zniesienia, a ty kończysz dzień, nie wiedząc, dokąd doszedłem ani jaki masz cel. Tracisz z oczu Santiago. Albo Rzym (zajrzyjcie TUTAJ, aby przeczytać parę słów o kryzysowym dniu na Via Francigena). Albo jakikolwiek inny cel wędrówki.

Tak, Camino to przede wszystkim rzeczywistość duchowa. Kryzys dopada cię jak nagła halucynacja, ale wychodzisz z niego z zupełnie innym spojrzeniem, jakby lżejszy. Trudno ująć w słowa to, co kryje się między pięknymi pocztówkami i co stanowi o niezwykłości tej Drogi. Z pewnością nie ma co się bać żadnego z kryzysów. One sprawiają, że nasze doświadczenie jest prawdziwe. I piękne, tak, również piękne. Bo poprzez różne wątpliwości właśnie docieramy do wiary.

Mikołaj

]]>
Książka już w księgarniach! http://www.mikolajwyrzykowski.pl/blog/2017/12/20/ksiazka-juz-w-ksiegarniach/ Wed, 20 Dec 2017 11:57:16 +0000 http://www.mikolajwyrzykowski.pl/?p=14381 Continued]]> Dwa tygodnie zajęło mi przejście części Camino del Norte w 2016 roku, zaś w czasie kolejnych miesięcy ta droga do mnie docierała, aż w końcu byłem w stanie zamienić ją w powieść. Po roku udało mi się ją wydać (znów tych 365 kilometrodni) i jeszcze przed świętami książkę można zamawiać!

„Camino de Santiago: o chłopcu, który przeszedł 365 dni” to wędrobajka dla dzieci i dorosłych opowiadająca o chłopcu, który wraz ze swoim wiernym psem Tutti wyrusza na szlak św. Jakuba, aby dorosnąć. Myślę, że podobnej książki o Camino w księgarniach nie znajdziecie 🙂 A gdzie można jej szukać?

Powieść dostępna jest w m.in. na Bonito.pl, motyleksiazkowe.pl oraz w toruńskich księgarniach. Najłatwiej oczywiście zamówić ją poprzez stronę Wydawnictwa Rudy Smok, a więc klikając TUTAJ.

A jeśli chcielibyście jeszcze więcej dowiedzieć się o książce, zajrzyjcie na strony patronów medialnych, którzy już o niej napisali:

Camino de la Vida

Niedziela „Głos z Torunia”

Radio PiK

Miesięcznik „Poznaj Świat”

 

Życzę Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! A może Ty miałbyś ochotę przejść wraz z moją książką kolejnych 365 kilometrodni? Zastanów się nad tym 🙂

Mikołaj

 

]]>
Premiera nowej powieści! http://www.mikolajwyrzykowski.pl/blog/2017/11/24/premiera-nowej-powiesci/ Fri, 24 Nov 2017 17:11:50 +0000 http://www.mikolajwyrzykowski.pl/?p=14335 Continued]]> Jak pewnie zdążyliście zauważyć, sporą część mojego bloga stanowią opowieści z pieszych wędrówek do Santiago. Sporo przeżyłem na szlaku, i nadal to do mnie powraca. Dowód: już 6 grudnia ukaże się moja najnowsza książka, której akcja rozgrywa się właśnie na Camino. Moglibyście pomyśleć, że to relacja z podróży: nic bardziej mylnego! Jeśli szukamy określeń, nazwałbym tę powieść wędrobajką dla dzieci i dorosłych.

Minęło dobrych parę lat, od kiedy wydrukowałem ostatnią. Sporo w tym czasie się wydarzyło, a jedną z ważniejszych rzeczy było właśnie Camino de Santiago: w pierwszą, poważną wędrówkę wyruszyłem z przyjaciółmi w 2016 roku. Może słyszeliście, może byliście, a może nawet czytaliście jakąś książkę na temat szlaku św. Jakuba. Ta powieść jednak, choć inspirowana moją wędrówką, jest czymś zupełnie innym: to historia chłopca, który wraz ze swoim wiernym psem wyrusza do Santiago. Camino staje się miejscem bajkowej opowieści o dorastaniu, zmaganiem się z wyborami i przyszłością. 

Chłopiec wraz z Tutti zamierza przejść 365 km, które liczy jak kolejne dni prowadzące go do dorosłości. To opowieść łącząca prawdziwą podróż oraz bajkowe widzenie świata, gdyż słynna droga widziana jest oczami dziecka. Jako pierwsza z wielu pozycji o Camino dostępna jest więc dla dzieci, ale również dla dorosłych.

„Camino de Santiago: o chłopcu, który przeszedł 365 dni” to uniwersalna opowieść, albo inaczej wędrobajka dla dzieci i dorosłych, podobna do „Piotrusia Pana”, „Małego Księcia”, „Niekończącej się historii” czy „Alicji w Krainie Czarów”. Jest to książka o zmaganiu się z dzieciństwem i dorosłością oraz o poszukiwaniu Boga w drodze. Słynny szlak św. Jakuba staje się w niej tylko pretekstem do pokazania zmian, jakie zachodzą w chłopcu podczas pokonywania kolejnych „kilometrodni”.

W ostatnim czasie temat szlaku św. Jakuba cieszy się dużą popularnością: nakręcony został film „Ślady Stóp”, a Marek Kamiński wydał książkę opowiadającą o swojej wyprawie do Santiago de Compostela. Podobnego tytułu, który łączy bajkę i opowieść o Camino, nie ma jednak na rynku wydawniczym. Powieść adresowana jest do szerokiego grona odbiorców: dzieci, młodzieży, dorosłych; tych, którzy nie znają Camino de Santiago oraz tych, którzy już go dotknęli.

Reasumując: bajka o szlaku św. Jakuba. Premiera w Mikołajki. Przedsprzedaż już ruszyła na stronie Wydawnictwa Rudy Smok www.rudysmok.pl (klikajcie TUTAJ), a jeśli chcielibyście zamówić książkę, możecie również pisać do mnie bezpośrednio na [email protected]. Zapraszam do wspólnej wędrówki i oczekujcie kolejnych wiadomości!

Mikołaj

fot. Wiktoria Kowalska

okładka: Marika Sadowska

]]>
Hiszpańska tortilla http://www.mikolajwyrzykowski.pl/blog/2017/11/14/hiszpanska-tortilla/ Tue, 14 Nov 2017 16:13:45 +0000 http://www.mikolajwyrzykowski.pl/?p=14325 Continued]]> W czasie wędrówki Camino nie sposób nie spróbować kuchni hiszpańskiej. A jeśli po drodze zajrzyjcie do jakiegoś baru, na pewno napotkacie tam bocadillo con tortilla: ogromną kanapkę za kilka eurasków zaledwie, z jajkami i ziemniakami, która starczy wam na resztę dnia. Bocadillos to temat na inny tekst, dziś zastanówmy się raczej: czym jest tortilla?

To absolutny klasyk i przykład na to, w jaki sposób Hiszpanie potrafią przygotować proste, odżywcze i smaczne danie. Jest wiele historii na temat jej powstania: jedni mówią, że jest inspirowana daniami przyrządzanymi przez Inków (od nich na pewno przywieziono ziemniaki); inni, że została wymyślona w czasie oblężenia Bilbao w XIX wieku. Tortilla jest chłopskim posiłkiem, który kobiety przygotowywały na mężczyzn pracujących na roli. Stanowi ulubione danie Sancho Pansy, a jej przygotowanie jest szczegółowo opisane w Don Kichocie.

W Internecie znajdziecie wiele wersji, ale generalnie w przeciwieństwie do paelli czy salsy pomidorowej, tortilla española przygotowywana jest raczej tak samo w całej Hiszpanii: jeśli macie na nią ochotę, potrzebne wam będą jajka, ziemniaki, cebula i oczywiście oliwa z oliwek. Nie jest to polski omlet z mlekiem i mąką, przypominający gruby naleśnik; ani tez francuski, lekki i wymagający wielkiego wyrafinowania. Tortilla jest prostym i porządnym daniem, w końcu to kuchnia hiszpańska!

Jak już pojmiemy podstawy, do środka omleta można dorzucać inne składniki wedle własnej fantazji. Najpierw jednak przedstawię swój sposób na przygotowanie tortilla española. Kiedyś pierwszy raz ją jadłem, usłyszałem że w trakcie smażenia trzeba myśleć o Fryderyku Nietzsche. Sprawdźcie, może działa 😉

Składniki (na 3-4 osoby):

duża cebula

350/400 g ziemniaków

3/4 jajka (zależy od wielkości)

oliwa z oliwek, sól pieprz

 

Podgrzejcie oliwę na patelni (nie żałujcie jej), a następnie wrzućcie na chwilę na mocny gaz pokrojoną  w cienkie plasterki cebulę. Zmniejszcie gaz, niech stanie się złota i słodka w zapachu. W tym czasie obierzcie i pokrójcie ziemniaki: przekroić wzdłuż i potem kroić w poprzek na półcentymetrowe plasterki. Gdy cebula będzie gotowa, dorzućcie ziemniaki na patelnię. Kilkanaście minut zajmie, zanim się usmażą, w razie potrzeby dodawajcie oliwy. Na koniec dorzućcie sól i pieprz dla smaku. Ja dodałem również cząber.

Roztrzepcie w dużej misce trzy lub cztery jajka ze szczyptą soli oraz ewentualnie kurkumą i odrobiną ostrej papryki. Wrzućcie do miski ziemniaki i cebulę za patelni, pomieszajcie. Konsystencja nie może być zbyt luźna, ani też zbyt ziemniaczana. Dlatego też podaję przybliżone ilości, najlepiej jak każdy wypracuje własne. Sancho Pansa dla przykładu dawał dwa duże ziemniaki, trzy jajka, cebulę i boczek.

Wrzućcie masę ponownie na patelnię (musi na na niej być odrobina oliwy) i smażcie pod przykryciem na średnim ogniu przez kilka minut. Odlepiajcie brzegi od patelni, tortilla musi swobodnie się na niej poruszać. I teraz następuję najtrudniejsza część: na pokrywce albo dużym talerzu przewróćcie omlet na drugą stronę. Jeszcze kilka minut smażenia i gotowe!

 

Taką tortillę można podawać na ciepło z sałatą lub czymkolwiek innym, ale też i na zimno, choćby w formie bocadillos albo jako tapas. To idealne danie, które można zabrać w drogę czy zjeść w czasie wędrówki. Polecam studentom: to jedna z rzeczy, które raz przygotowujesz, a potem jesz przez kilka dni, potwierdzam 😀 A jeśli akurat uczycie się o Nietzsche…

Mikołaj

]]>
Pielgrzymi – wspólna droga http://www.mikolajwyrzykowski.pl/blog/2017/11/09/pielgrzymi-wspolna-droga/ Thu, 09 Nov 2017 18:11:36 +0000 http://www.mikolajwyrzykowski.pl/?p=14061 Continued]]> Zaczęliśmy tak jak wszyscy. W pewnym punkcie naszego życia (długi temat) wylądowaliśmy w pewnym miejscu (w naszym przypadku Porto) i wyznaczyliśmy sobie cel: Santiago de Compostela. Co nami kierowało? Czego oczekiwaliśmy? W miarę wędrówki droga coraz bardziej się przed nami odsłaniała, a ta wyprawa (nasze powody, intencje, przeżycia) przestała ograniczać się jedynie do ojca i syna: staliśmy się częścią jednego, wielkiego Camino.

Etap wiodący przez Portugalię pokonaliśmy jeszcze sami. Oczywiście, spotykaliśmy innych pielgrzymów, ale były to tylko chwile pozdrowień, wymiany krótkich pytań i wrażeń z marszu. Wtedy jeszcze miałem wrażenie, jakby ta droga należała wyłącznie do nas. Budziliśmy się wcześnie rano i wychodziliśmy ze schronisku, w ciągu kolejnych godzin wydeptując cały swój dzień. Takie jest Camino: to samotna wędrówka, nawet jeśli idziemy w grupie. Szybko przeradza się ona jednak w cudowne uczucie wspólnoty. Do Santiago nigdy nie dochodzimy sami.

Odczułem to, gdy w Pontevedra (zresztą za namową innych pielgrzymów) skręciliśmy na Variante Espiritual, o którym opowiedziałem w poprzednim wpisie. Prawda, że szliśmy tylko we dwójkę, ale po drodze spotykaliśmy znajome twarze i wiedzieliśmy, że kiedy dotrzemy do schroniska, zacznie się nasze wspólne popołudnie, pełne rozmów, wyliczania pęcherzy, gotowania, zwiedzania miasta, zabawy na fieście. Kiedy teraz o tym piszę, przypomina mi się, kiedy po raz pierwszy wyruszyłem ze sporą grupą znajomych na szlak francuski. W schronisku Monte do Gozo zostawaliśmy do późnego wieczoru, jedząc kolację, pijąc czerwone wino i rozmawiając (można zamienić kolejność). Pewnego dnia ksiądz podszedł do naszego stołu, by rzucić komentarz: „Tak, to jest właśnie Camino!”.

Miał rację i dwa lata późnej nadal mogę to potwierdzić. Nasze wspólne Variante Espiritual zakończyło się w Padron, a dokładnie w Monasterio de Herbon – schronisku, które poleciła pewna Holenderka. I słuchajcie, nie mógłbym sobie wyobrazić lepszego miejsca na nocleg przed Santiago. Zostaliśmy wspaniale przyjęci przez wolontariusza, który wieczorem zaprosił nas na wspólny posiłek. W międzyczasie jeden z trzech franciszkanów, którzy pozostali w klasztorze, oprowadził nas po jego terenie. Byliśmy tam wszyscy razem, jako grupa, mieliśmy za sobą wspólną drogę i wspólny cel, do którego mieliśmy dotrzeć nazajutrz. Nie zapomnę poranka, kiedy to wolontariusz Pedro zbudził nas łagodną muzyką klasyczną, zgromadziliśmy się przy śniadaniu i życzyliśmy sobie nawzajem dobrej drogi, wiedząc że zobaczymy się z Sereną, Johanną oraz innymi zaledwie 25 km dalej, u celu.

Cel był jednak w nas już tamtego poranka. Bo czy Camino nie wędrujemy tak jak wszyscy i czy nie chodzi tutaj przede wszystkim o spotkanie?

Mikołaj

]]>
Fiesta przed albergue! http://www.mikolajwyrzykowski.pl/blog/2017/10/15/fiesta-przed-albergue/ Sun, 15 Oct 2017 15:11:09 +0000 http://www.mikolajwyrzykowski.pl/?p=14053 Continued]]> Camino de Santiago to nie tylko ciągła wędrówka, pęcherze na stopach, piekące słońce i zmęczenie. Tu nie chodzi o pokazanie, że ktoś jest w stanie zrobić 40km dziennie. To nie egzamin, ani fizyczny, ani duchowy. Droga nie nosi w sobie żadnych pretensji i zawsze pozostaje o prostu…drogą, czasem tak zwyczajną jak codzienne życie. A czasem aż trudno uwierzyć w to, co się dzieje – jak choćby w wielką fiestę na placu przed schroniskiem.

Tak się złożyło, że pierwszy odcinek Variante Espiritual przypadł nam na 23 czerwca: to noc świętojańska, a więc wielkie święto w całej Galicji, w której nadal żywe są tradycje celtyckie. Data jednocześnie zgrywała się z polskim Dniem Ojca. W czasie całej wędrówki nie mogliśmy więc wybrać lepszego dnia na wieczorne świętowanie.

Odcinek do Armenteira tchnął pięknem i spokojem, a fakt ciągłej wspinaczki po licznych wzgórzach jedynie dodawał satysfakcji wędrówce. Dotarliśmy do albergue wczesnym popołudniem i w ciągu godziny dołączyła do nas reszta pielgrzymów, w tym jeden, który miał chyba z 5 narodowości (więc wszędzie czuł się obcy), a przy tym pokonał cały etap w samych japonkach, twierdząc że były o wiele wygodniejsze niż buty do chodzenia. Usiadł na ziemi i, rozcierając stopy, zaczął opowiadać o nocach świętojańskich z różnych lat swojego dzieciństwa. Co chwila zanosił się zaraźliwym śmiechem, który staczał się w dół wzgórza i płynął dalej razem ze strumykiem drogą kamienia i wody, której magiczny półmrok czekał nas nazajutrz z rana.

To właśnie ten pielgrzym (nikt nie pamiętał jego imienia ani też narodowości) prawie podskoczył z radości na wiadomość od kobiety opiekującej się albergue: „Noc świętojańska, fiesta! Ja zostaję”, wykrzyknął i poszedł zająć łóżko. Wiadomość z zamiaru miała być negatywna. Hospitaleira oświadczyła, że zabawa z okazji San Xoan odbędzie się wprost przed naszym schroniskiem, mamy więc dwa wyjścia: pójść do niedalekiego klasztoru, który oferuje podłogę do spania i zamyka swoje bramy już o siódmej wieczorem; albo też zostać tutaj na noc, która z pewnością będzie nieprzespana z powodu ryczącej muzyki.

Chyba domyślacie się, co wybraliśmy. Każdy pragmatycznie myślący pielgrzym, który wie, że nazajutrz czekają go kolejne kilometry do przejścia, zrobiłby przecież to samo i został na fieście.

W ciągu kilku godzin mogliśmy już zobaczyć, na co się zapowiada: głośniki zostały postawione tuż przed wejściem do albergue, mieszkańcy Armenteira zaczęli rozstawiać stoły i wyciągać grille, na których następnie będą piec żeberka. Jak to bywa na pielgrzymce, mało zjedliśmy w ciągu dnia i pod wieczór, widząc całe te przygotowania, wręcz umieraliśmy z głodu.

Zabawa zaczęła się po zmroku. Regulamin był prosty: płacisz osiem euro i masz dostęp do całego baru przez resztę nocy. Nie wahaliśmy się, w końcu stawką było klasyczne churrasco (grillowane żeberka), sardynki, empanadas z tuńczykiem (Hiszpania naprawdę nie jest krajem dla wegetarian), a do tego oczywiście nieodłączna Estrella Galicia, czyli piwo, które widuje się (a czasem i degustuje na odkwaszenie mięśni) w barach mijanych na Camino de Santiago. To był pielgrzymi raj po długiej drodze. Poza nami zgromadziło się sporo mieszkańców, wszyscy czekali na północ i rozpalenie ogromnego ogniska, na którym spłonęły dwie kukły. DJ puścił celtycką muzykę i od tego momentu zaczęło się skakanie nad ogniskiem i prawdziwa zabawa.

Noc świętojańska trwała do szóstej nad ranem. Gdy się budziłem, nadal słyszałem głosy wrzeszczące jakąś piosenkę. I pamiętam dokładnie, że pomyślałem, mając w perspektywie kolejnych 25 km: tak, to jest właśnie wspaniałe w Camino. Ta ogromna wolność, szaleństwo, otwarcie wszystkich zmysłów i zbieranie esencji życia przy każdym kroku, przy każdej mijającej godzinie, w każdej sytuacji. Takie Camino ma tysiąc twarzy i właśnie za to je uwielbiam.

]]>
Droga duchowa – Variante Espiritual http://www.mikolajwyrzykowski.pl/blog/2017/10/10/droga-duchowa-variante-espiritual/ Tue, 10 Oct 2017 18:34:45 +0000 http://www.mikolajwyrzykowski.pl/?p=14055 Continued]]> Jeśli macie wystarczająco dużo czasu i wolicie unikać tłumów na Camino, koniecznie weźcie ten wariant pod uwagę w trakcie planowania szlaku portugalskiego. My dowiedzieliśmy się o nim na samym szlaku i stwierdziliśmy: idziemy! W końcu przed wyruszeniem w drogę zupełnie nic nie planowaliśmy.

Caminho da Costa łączy się z Caminho Central w Valenca (albo też, jeśli wolicie iść dalej wybrzeżem przez Vigo, drogi łączą się w Pontevedra), Na granicy portugalsko-hiszpańskiej jeszcze tak tego nie odczuliśmy, ale już w O Porrino oszołomił nas tłum pielgrzymów. Dotarliśmy do albergue wcześnie z racji na rozpoczynający się koło południa upał – mniej więcej od tej godziny powietrze stawało się coraz bardziej duszne aż do późnego wieczora i wędrówka była wręcz niemożliwa. Różnica temperatur na wybrzeżu była wyraźnie zauważalna, gdyż mimo słońca zawsze towarzyszył nam chłodny powiew od oceanu.

W każdym razie, w O Porrinio spotkaliśmy cały przekrój postaci możliwych chyba tylko na Camino. Atmosfera zupełnie odbiegała od spokoju Caminho da Costa. W albergue w Pontevedra, przewidzianym bodaj dla nawet 80 pielgrzymów, czuliśmy się już zupełnie jak w małej, hałaśliwej osadzie. To był jeden z powodów, dla których wybraliśmy Variante Espiritual.

Ale nie tylko – przeczytaliśmy zostawione w schroniskach ulotki, wysłuchaliśmy opowieści pielgrzymów o tej trasie i postanowiliśmy ją wybrać. To tylko jeden dzień drogi dłużej. A my tak czy siak mieliśmy dotrzeć zbyt prędko do Santiago.

Jeśli chodzi o informacje praktyczne, każdy odcinek liczy dwadzieścia kilka kilometrów, a w miejscowościach znajdują się albergue również za sześć euro, jak wszędzie w Galicji. W Armenteira schronisko zostało zbudowane zaledwie na wiosnę tego roku (to malutka miejscowość, przygotujcie się, że nie ma żadnego sklepu), w Vilanova de Arousa znajduje się ono w sali gimnastycznej. Cały szlak jest dokładnie oznaczony.

Pierwsza jego część wiedzie przez pola, wzgórza i lasy eukaliptusowe aż do położonej pośród gór miejscowości Armenteira. Wychodzisz z leśnej głuszy, by znaleźć się pośród domów i ulic – naprawdę czułem się jak pielgrzym, który dociera do celu. A dodatkowo w czasie całej drogi spotkaliśmy zaledwie parę osób. Byłem oczarowany tą ciszą – naprawdę pozwalała ona, by droga była również duchowa.

Dziesięć pierwszych kilometrów za Armenteira to zdecydowanie najpiękniejszy odcinek Camino, jaki do tej pory przeszedłem. Nie znam wszystkich szlaków, ale ten był zachwycający. Dlatego, jeśli tylko macie szansę, wybierzcie Variante Espiritual. Choćby dla tego jednego szlaku.

Nosi on nazwę „Ruta de la Pedra y del Agua” i, jeśli wierzyć jednemu z pielgrzymów, jest tak piękny, że czasem przechadza się nim sam król Hiszpanii. „Droga kamienia i wody” biegnie wzdłuż strumyka, przy którym znajduje się ponad dwadzieścia starych, już nieużywanych młynów wodnych. Ścieżka przedziera się przez zieloną gęstwinę i powalone pnie drzew. Szmer strumyka i niezwykła atmosfera tworzona przez pochylające się nad wodą drzewa sprawiła, że czułem się zupełnie, jakbym przeniósł się do świata celtyckich baśni. Trudno powiedzieć, że wędrowaliśmy na tym odcinku. Raczej spacerowaliśmy. Albo zatrzymywaliśmy się, nie wierząc własnym oczom.

W Vilanova de Arousa możliwe jest popłynięcie łodzią wraz z innymi pielgrzymami, co kosztuje prawie 20 euro za osobę – płynie się historyczną rzeką Ulla, którą ciało św. Jakuba przybyło do Padron i na brzegach której już dawno temu postawiono krzyże ku jego czci. Jeśli nie wybieracie tej możliwości, trzeba pójść 7 kilometrów do Vilanova de Garcia i kupić bilet na pociąg do Padron, który kosztuje około 3 euro. Nie ma możliwości dalszej wędrówki i to jest jedyny minus tego szlaku.

Droga duchowa to piękna natura, czas na przemyślenia i podążanie szlakiem św. Jakuba. Mimo ostatniego odcinka w pociągu zdecydowanie warto wybrać Variante Espiritual. Po co spieszyć się do Santiago? W końcu liczy się Camino 😉

]]>