The post Kilka słów o Lemunie 2015 first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>
Po raz drugi pojechałem na Lemuna, tym razem już jako trochę bardziej doświadczony dyplomata. Chociaż czy mogę tak powiedzieć? Reprezentowałem Surinam i muszę się przyznać, że przed Lemunem nie miałem pojęcia, że takie państwo istnieje. Serio. Jeśli też nie wiecie, oto informacje w pigułce: Surinam to była kolonia Holandii znajdująca się na wschodnio-północnym wybrzeżu Ameryki Południowej. Puszcze tropikalne, prawie 100 % wilgotności i prezydent Desi Bouterse, który rządzi właściwie od trzech dekad, dwa razy za pomocą zamachów stanów, dwa poprzez wybory. Do tego jest skazany w Holandii na 11 lat więzenia za przewiezienie prawie o,5 tony kokainy do kraju tulipanów i wiatraków. Jego syn siedzi w więzieniu na Florydzie za handel bronią, a obaj chcieli jakiś czas temu ustalić w Surinamie bazę dla Hezbollah wymierzoną w USA. Więc, jak widzicie, zapowiadało się wspaniale!
I tak było. Ponowne obrady, wędrówki, spanie po kilka godzin dziennie… Leiden to piękne miasto (możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej). Udało nam się spotkać na ulicy muzyka, Benjamina Kitchinga, który, jak się okazało, przyjechał tutaj z Anglii, grając na ulicach swoje piosenki i promując płytę. Ma świetne utwory: proste melodie i opowieści, które przenoszą w inny, magiczny, mistyczny świat. Spotkaliśmy go cudownym przypadkiem.
Jeśli chodzi o Surinam i Crisis Committee, to jest to chyba najciekawsza z możliwych komisji. Cały czas mamy nowe kryzysy, które musimy rozwiązywać, a czasami do pokoju wpadają przebrani ludzie i urządzają scenki -spójrzcie tylko na zdjęcia. Dyplomaci mogą szpiegować, knuć przeciwko innym tak, żeby zyskać jak najwięcej dla siebie. Jak to dyplomaci. Nikt za bardzo nie troszczył się o opinię Surinamu, więc po prostu sprzedawaliśmy łóżka. Też można.
Kolejny Lemun za nami, pożegnałem znajomych z Leiden i teraz powoli wychodzę z czegoś, co fachowo nazywamy post-MUN depression. Jest w porządku. Rodzina munowa ma się bardzo dobrze.
Mikołaj
PS. Wpis o MUNie nie mógłby się odkryć bez czarnych żelków. Odkryłem, że Holendrzy potrafią z nimi zrobić dosłownie wszystko: nawet wino czy likier. Odkryłem też, dlaczego nie zdejmują butów w domach i mają tak zimno w pokojach – to przez kalwinów, którzy nauczyli ich, aby przyzwyczajać się do bólu (łączy się to trochę z czarnymi żelkami). Niesamowici ludzie.

Leiden nocą jest najpiękniejsze, wszystkie światła odbijają się w kanałach.

Wąskie uliczki, rowery i wiersze poetów z różnych stron świata na ścianach budynków – tutaj Pablo Neruda.

Jedno z najpiękniejszych połączeń, jakie można zobaczyć w Holandii: rowery i kanały.
A tutaj zwykła codzienność w Crisis Committee na Lemunie. Biskup wygłasza przemówienie z okazji Bożego Narodzenia do wszystkich dyplomatów.
The post Kilka słów o Lemunie 2015 first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Dzień w Hadze first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>
Uczę się dróg Hagi, zaczynam je rozumieć, rozpoznawać. Są takie miejsca, do których zawsze się wraca, są też takie, które zostają zagubione na zawsze i nawet ich wspomnienie jest nietrwałe. Jest jednak parę rzeczy, których, zwłaszcza wiosną, nie da się tutaj przeoczyć:
Spacer przy Parlamencie, zza którego starych murów wychylają się nowoczesne wieżowce.
Pałac Sprawiedliwości, który mija się w drodze przez park i na plażę.
Plaża w Scheveningen, szeroka, ogromna. Rankami pusta-kilku biegaczy, spacerowiczów wraz z psami, mewy krążące nad ich głowami. Podobno nazwa tej miejscowości była używana, aby kiedyś odróżnić niemieckich mieszkańców Hagi od holenderskich. Myślę, że nigdy nie zdołam nauczyć się holenderskiego.
Rowery, wszędzie rowery: przed szkołami, sklepami, na placach, ulicach. Jak byłem mały, myślałem że w Holandii istnieją nawet autostrady dla rowerów.
Rower udekorowany kwiatami na tle kanału. Tymi kanałami niegdyś Holendrzy przemieszczali się miasta do miasta, jeżdżąc na łyżwach.
Czarne żelki. Nie polecam, chyba że ktoś lubi zadawać sobie ból z pomocą lukrecji. Jeśli więc one stanowią piekło, niebem są stroopwafle-wafle z nadzieniem karmelowym. Jednym z holenderskich specjałów jest też czekoladowa posypka na chleb, no i masło orzechowe: można się poczuć prawie jak Joe Black, który zajadał się nim przez cały czas.
Gymnasium Haganum (uwaga na wymowę). W moim przypadku nie sposób było przeoczyć tego miejsca. Odbywał się tutaj HagaMUN – młodzieżowa symulacja obrad ONZ – obrady, dyskusje, rezolucje, powaga przepleciona ze śmiechem. Tutaj wszystko zaczynało się i kończyło.
Jedziemy rowerami. Wracamy, mając nadzieję, że przeczucie prowadzi nas w dobrym kierunku. Powoli kończy się dzień i zapada wieczór.
Mikołaj Wyrzykowski, HAGAMUN 12-15.03.2015
The post Dzień w Hadze first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post 12-15.03.2015 HAGAMUN czyli Młodzieżowe ONZ w Hadze first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post 12-15.03.2015 HAGAMUN czyli Młodzieżowe ONZ w Hadze first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Noc w Leiden first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>
„Zwolnij trochę”, poprosiłem w pewnym momencie, co też zrobił. „Mówiłeś, że szybko jeździsz”, zdziwił się. „Żartowałem”, odparłem, ledwo mogąc złapać oddech. To był przedostatni dzień w Leiden. Po głowie chodziła mi piosenka grupy Queen, której słuchaliśmy przed wyjazdem. Miałem ochotę głośno ją zanucić.
„Dlaczego macie tutaj czarnoskórego św. Mikołaja?”, zapytałem. „To nie św. Mikołaj, ale jego pomocnik, Czarny Piotruś. Kiedy św. Mikołaj czeka na dachu, on wchodzi przez komin, by zostawić prezenty.” Zaśmiałem się. „To trochę…” „Tak, tak…to po prostu tradycja”. Wspomniałem o piosence, która chodziła mi po głowie, na co on zaczął ją śpiewać. Dołączyłem się.
Minęliśmy kolejny kanał. Tradycje…Holendrzy mają dziwne gusta, myślałem sobie.
Co prawda takie stropwaffel, to jest coś, co każdy powinien zjeść – wafelki z nadzieniem karmelowym. Ale już czarne, słone żelki o smaku lukrecji… Wszyscy mi je polecali, mówili, że je uwielbiają, ale gdy spróbowałem jednego, był to chyba największy ból, jaki w życiu przeżyłem. Chyba największe zło, jakie można komuś wyrządzić: przywieźć z Holandii czarne żelki jako prezent.
Leiden to piękne miasto, myślałem dalej. Kamienice, uliczki, mosty, kanały, i te wiersze na ścianach w różnych językach…naprawdę piękne.
Najpiękniejsze nocą: ta była jeszcze nieznana, otwarta i niewinna. Właśnie wjechaliśmy do centrum miasta, dwa światełka więcej pośród wieczoru.
„Dokąd jedziemy?”, zapytałem znajomego. „Dobre pytanie”, odpowiedział. „Ale przynajmniej zbliżamy się?” „No jasne. Im więcej rowerów, tym bliżej jesteśmy”. Jechaliśmy dalej, wzdłuż jednego z licznych kanałów miasta, w kierunku jednej z wielu historii, które noc miała nam podarować.
Mikołaj Wyrzykowski
Leiden, 20-23.11.2014
The post Noc w Leiden first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Leiden. Młodzieżowe obrady ONZ- LEMUN first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>
Chair, czyli prowadzący debatę, ustalił jej czas na półtorej godziny. W tym czasie odbywa się prawdziwa walka: o to, czy rezolucja przejdzie, czy też jest na to zbyt słaba. Na środek sali wychodzą kolejni delegaci, wyrażając swoje zdanie na jej temat, poprawiając jej gorsze punkty i chwaląc to, co im się podoba. Czasem dochodzi do sporów między państwami – gdyby tylko mogli, pewnie poobrzucaliby się wyzwiskami, lecz nie, nie teraz, nie to jest najważniejsze – liczy się rezolucja, pytanie, czy wniesie trochę światła, czy też nie, czy uratuje choć część dzieci.
Wydaje się, jakby to wszystko było na serio, i po trochu tak jest, walczymy o sprawę, która naprawdę ma znaczenie: lecz rezolucja która przejdzie, nie zmieni świata, będzie po prostu jedną z wielu rezolucji. To nie są obrady ONZ, tylko MUN, czyli symulacje młodzieżowych obrad ONZ. Mimo tego walka wciąż trwa. Czy ma znaczenie, że coś jest tylko symulacją, albo że dzieje się na serio? To wciąż ta sama sprawa.
Na ostatniego MUN-a wyjechałem ze szkołą, 1LO w Toruniu, do Leiden w Holandii. Przyjechało tam również wiele innych szkół: ze Szkocji, z Niemiec czy z Francji. Uczestniczyliśmy w różnych komisjach, omawiając tematy takie jak prawa człowieka czy sprawy środowiska. Na początku mogłoby się wydawać, że MUN-y to sama polityka i nie ma w tym nic ciekawego. To nieprawda: MUN to po prostu świetna zabawa. Poznaje się mnóstwo osób, a jeśli nie przeforsuje się jakiejś rezolucji (lub nie zechce jej specjalnie zniszczyć), można zawsze wygrać konkurs na najlepszy krawat albo zostać wybranym jako osoba, która najprawdopodobniej wyląduje w więzieniu.
I mimo że to tylko symulacja, wszyscy o tym cały czas zapominamy.
Mikołaj Wyrzykowski
The post Leiden. Młodzieżowe obrady ONZ- LEMUN first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Holenderska żegluga first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>Razem z moim hostem jechałem na obrady do Gymnasium Haganum, w którym odbywał się MUN (Model United Nations, projekt mający na celu zaprezentowanie debat ONZ). Tam spotykaliśmy się ze znajomymi, później rozdzielaliśmy i ponownie spotykaliśmy, jak te same ulice, które nieustannie się krzyżują. Kiedy ktoś z Polski pytał mnie, co robię, odpowiadałem, że ratuję świat. I tak było, choć nie wychodziło to poza teorię. Ja, jako Hiszpania, walczyłem o każdą dobrą rezolucję wraz z reprezentantami takich krajów, jak Djibouti, Chile czy Chiny. Czułem się, jakbym uczestniczył w czymś ważnym. Było w tym trochę powagi, trochę śmiechu. Trochę polityki, trochę powagi. Trochę śmiechu, trochę polityki.
Po południu byliśmy wolni, po południu otwierały się przed nami bramy życia: spacery w złotym blasku wiosennego słońca, wśród neogotyckich fasad Hagi, jazdy na rowerach drogami, które nie wiadomo skąd się brały, ani dokąd prowadziły. Żyliśmy w sennym odbiciu świata, żeglarze, mewy na plaży, włóczędzy, którzy po cudownych, nocnych wędrówkach, w świetle gwiazd, na wpół-przytomnie schodzili ze szczytów na niziny, porwani prądem rwącej rzeki.
Byliśmy, wróciliśmy. Jesteśmy, cały czas powracamy.
Mikołaj Wyrzykowski
HagaMun 2014, 27-30.03.2014
The post Holenderska żegluga first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post "Podróż" first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>
Prowadzeni przez skrzypka w połatanym kapeluszu, przyszli na duży, prawie pusty parking, zewsząd otoczony bladymi światłami jarzących się neonów. Czerwony autobus już czekał, kierowca, wypalając ostatniego papierosa, pukał nerwowo palcem w zegarek. W jeden z tych normalnych wieczorów wielkiego miasta ludzie przychodzili i przychodzili – każdy co chwila oglądał się za siebie i obserwował innych, by upewnić się, że nie jest sam. Byli w różnym wieku, lecz mieli takie same walizki, bardziej lub mniej puste – nikt nie wiedział, co robić, by się spakować, nikt nie był do końca przygotowany, choć wiedzieli o tej podróży. Wkrótce walizki wylądowały w bagażniku, a przybysze zajęli swoje miejsca w autobusie. Drzwi się zamknęły, kierowca odpalił stary silnik. Spojrzał na swój zegarek bez wskazówek mówiąc, że to dobry czas, by wyruszyć w podróż.
Z głośników płynął niski, głęboki głos Johny’ego Casha. Wnętrze autobusu wypełnione było na pozór niepotrzebnymi szpargałami. Kartony, koce, różne świecidełka i srebrne wisiorki. Na podłodze leżały puste butelki po Coca-Coli, z sufitu zwisały pierzaste łapacze snów. Asfalt umykał spod kół autobusu, kiedy ten mijał senne widma innych samochodów na tej autostradzie. Pasażerowie byli spięci, osaczeni przez niepewność. Ogarniało ich uczucie słodkiej bezwładności, jakby mimowolnie oddalali się od pełnych komplikacji spraw tego świata. Nie wiedzieli, co ze sobą zrobić, przykuci do foteli spojrzeniem białej czapli z wagą w dziobie, która jak posąg siedziała obok kierowcy.
Jechali przez nocne krainy. Niekiedy na poboczu stały grupy kuglarzy, jednorożce przechadzały się między wiekowymi drzewami, świetliste wróżki pukały do ich okien, odciskając swój uśmiech na sercach pasażerów – lecz oni mogli to wszystko tylko obserwować, tak jak podziwia się obrazy w galerii sztuki, spacerując jej korytarzami i przez chwilę doznając przyjemnego wrażenia, że posiedliśmy jej skarby na własność. Przejeżdżali przez kolejne nocne krainy, niezdolni do ich poznania, ze szwankującymi mechanizmami pamięci.
Pasażerowie próbowali szukać nawzajem swoich odbić w oczach innych. Czasem próbowali się do siebie odzywać, lecz ich słowa do nikogo nie docierały, jakby każdy z nich miał na uszach założone słuchawki i usiłował opowiedzieć sąsiadowi o swojej piosence. „To wszystko takie nierealne”, mówił emerytowany Szekspir. „Czy aby niczego nie zapomnieliście?”, pytał złodziej. Niedoszła królowa Francji siedziała, mrucząc coś do siebie. Większość pasażerów milczała, podczas gdy kierowca wiózł ich w nieznane strony.
Autobus podskakiwał na wybojach, bladoniebieskie lampy oświetlały twarze pasażerów, którzy właśnie zapadli w sen. Kilka godzin później obudzili się, potem znowu zasnęli. Noc nadal trwała. A oni jechali tak dalej, przemierzając nieskończone drogi między wiecznościami – oszołomieni pacjenci wielkiego szpitala, gdzie dyrektor w białym fartuchu raz próbuje uzdrowić ich śmiercią od życia, raz życiem od śmierci.
Hiszpański Żeglarz
(Mikołaj Wyrzykowski)
Rozgarty, 31.03.2014
Opowiadanie mówi o podróży – eterycznej, jakby odbywanej przez duchy skazane na wieczne krążenie wokół Ziemi, pasażerów autobusu jadącego przez nocne, poza życiowe krainy. Napisałem je zaraz po tym, jak wróciłem z Hagi (co? całonocna podróż autobusem? Nie może być! – dziwili się Holendrzy). Tak, całonocna – i ma swój urok. Z czego też wzięło się to opowiadanie.
Na deser zdjęcie z Hagi 
The post "Podróż" first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>