The post Islandia – ziemia obiecana? first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>Zadawałem sobie to pytanie, lecąc na początku tego lata z Warszawy do Reykjaviku. Samolot był pełen i nie ma co się dziwić, bo my, Polacy, stanowimy największą mniejszość narodową. Na wyspie liczącej około 300tys. mieszkańców jest nas przynajmniej jakieś 10%, co oznacza kilka rzeczy: istnieje spora szansa, że spotkamy rodaków na ulicach, w sklepach, restauracjach; banki i urzędy wprowadzają już język polski oprócz islandzkiego i angielskiego; w katedrze Chrystusa Króla w Reykjaviku odprawiane są polskie msze; znane nam produkty można z łatwością znaleźć w polskich sklepach. Czyli prawie jak w kraju! Tylko co jest innego?
Po spędzonym tutaj czasie oraz różnych rozmowach mam na ten temat swoją teorię. Po pierwsze: to prawda, że żyje się na Islandii inaczej niż gdziekolwiek w Europie. Nasiąkamy islandzkim spokojem, dzięki czemu pobyt na wyspie staje się swego rodzaju terapią. Czas też płynie inaczej. Wszystko jest dalekie, bardzo dalekie… i tam właśnie, daleko od wyspy, oddzielone wodami oceanu, zostawiamy nasze troski i problemy. Nie trzeba się o wiele martwić: należy znaleźć pracę oraz dach nad głową i, jeśli zostajemy na dłużej, rządz islandzki zatroszczy się o resztę, czyli o emeryturę, wszelkie pomoce socjalne, pomoże nam też uczyć się języka. Jesteś mile widziany. Czuj się komfortowo, jak u siebie. A jak chcesz poczuć się jeszcze lepiej, idź na basen, zjedz ciepłe kanilsnudur z rana i plokkfiskur na kolację 
Spokojny tryb życia oraz fakt, że nawet w stolicy nie ma zbyt wielu rzeczy, które by nas rozpraszały (nie dzieje się wiele, ulice poza centrum są często puste, każdy jeździ samochodem) sprawiają, że łatwiej jest spojrzeć wgłąb siebie. Klimat sprzyja kontemplacji.
Ale właśnie. Klimat nigdy nie był tutaj plusem. To prawda, w zimę nie ma mrozów, lecz ciemno jest przez znaczną część dnia, co niejednego potrafi przyprawić o depresję – łatwo się po prostu wyłączyć. I nawet w lato potrafią wiać przenikliwe, dalekie od przyjemnych wiatry. Dlaczego więc ta nieurodzajna, wulkaniczna ziemia jest dla niektórych ziemią obiecaną?
Pozwala odetchnąć, wziąć głęboki oddech, poczuć się wreszcie wolnym, doświadczyć ogromu tej wolności podczas podróżowania po wyspie… wiele osób właśnie wtedy zakochuje się w Islandii i postanawia zostać. Na parę miesięc, rok, dłużej. Mimo tak niewielkiej populacji w Reykjaviku mieszka coraz więcej ludzi najróżniejszych narodowości, co stanowi jedno z bogactw miasta. Tak, to największe miasto na Islandii, ma wszystko, czego wymaga się od dużej aglomeracji, choć jednocześnie posiada urok niewielkiej osady. Czy to nie idealne?
Nie do końca. Dlatego, że łatwo tutaj wpaść w monotonię, zejść w głąb siebie tak daleko, że nie znajdujemy już drogi na zewnątrz, wychodząc z mieszkania jedynie do pracy i po zakupy. Na Islandii czas płynie inaczej i wymaga to praktyki, by się do tego przyzwyczaić, by go dobrze wykorzystać; łatwo stracić motywację, zacząć zadawać sobie pytanie: po co? A potem zdać sobie sprawę, że naprawdę stąd jest wszędzie daleko, że w sklepach wszystko jest drogie, brak świeżych warzyw i owoców… zdać sobie sprawę, że nikt się nie spieszy, dlatego że po prostu nie ma dokąd. Czy życie więc toczy się na wyspie, czy też ją opływa jak wody oceanu?
Islandia nie jest dla każdego, choć potrafi naprawdę oczarować, potrafi przemienić się z ziemi nieurodzajnej w ziemię obiecaną. Zależy jednak, jakie pytania zadajemy, czego szukamy. Ja odnalazłem tutaj kawałek siebie i, choć wyjeżdżam, teraz będę go zawsze ze sobą nosił.






The post Islandia – ziemia obiecana? first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Literatura islandzka – podróż first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>Ta mała wyspa, licząca ledwo ponad 300tys. mieszkańców, jest niezwykle oczytana. Islandzkie sagi spisywane w czasach średniowiecza są podstawą nordyckiej oraz europejskiej literatury. Opowieści o elfach i trollach pobudzają wyobraźnię. A jeśli ktoś chciałby napisać książkę… cóż, czasem nawet sam rząd w tym pomaga, w efekcie więc sporo Islandczyków pisze własne książki – w kraju wydawanych jest bardzo dużo książek w przeliczeniu na mieszkańca. Nie ma więc co się dziwić, że jest tutaj tylu dobrych autorów!
Halldor Kiljan Laxness
Zdecydowanie najbardziej znaną postacią islandzkiej literatury jest Halldor Kiljan Laxness, który otrzymał Literacką Nagrodę Nobla w 1955 roku i nazywany jest ostatnim pisarzem narodowym Zachodu. Islandczycy przez dekady śledzili każdą jego nową pozycję, a tych było niemało: 62 książki w czasie 68 lat kariery pisarskiej, którą rozpoczął już jako siedemnastolatek.
Jego najbardziej znaną powieścią są „Ludzie niezależni” i osobiście to właśnie od niej zacząłem swoją przygodę z literaturą islandzką. Opowiada ona historię samotnego farmera Bjartura, który walczy o bycie człowiekiem wolnym i niezależnym na swoim kawałku ziemi. Jest w stanie poświęcić dosłownie wszystko – rodzinę, przyjaciół, kontakty ze światem zewnętrznym – aby tylko nie być niczyim dłużnikiem, aby uprawę tej nieurodzajnej ziemi oraz hodowlę owiec zawdzięczać wyłącznie sobie. Jego wyjątkowy upór przedstawia podobną walkę, którą przez lata wiedli inni farmerzy na wyspie. Szczerze mówiąc, już w połowie książki trudno znieść jego sposób myślenia. I może właśnie dlatego, jak i z powodu realizmu i poetyckości stylu Laxnessa, „Ludzie niezależni” na długo zostają w pamięci.
Czytałem też „Fish Can Sing”, którą jest znacznie lżejszą opowieścią o dorastaniu w Reykjaviku, gdy była to jeszcze tylko osada na wybrzeżu Islandii. Jeśli ktoś jest ciekawy, za Mosfellsbaer znajduje się muzeum urządzone w domu pisarza, gdzie można poznać, jak wyglądała jego codzienność… pojedynczy dom przy drodze, naprzeciwko stadniny koni – zdaje się on idealnią przystanią do pisania.
Hallgrimur Helgason
Jest to jeden z wiodących pisarzy współczesnych. Najbardziej znany tytuł jego autorstwa to „101 Reykjavik”, na którego podstawie powstał film Baltasara Kormakura. Ja czytałem jedyną książkę, którą Helgason napisał po angielsku: „Hitman’s Guide to Housecleaning”. Lekka, śmieszna i niewymagająca lektura idealna na podróż samolotem, dzięki której jeszcze przed wylądowaniem na lotnisku w Keflaviku można wyobrazić sobie, jak wygląda życie na Islandii.
Einar Mar Gudmundsson
Jest autorem powieści „Angels of the Universe”, opowiadającej losy upośledzonych umysłowo chłopaków mieszkających w szpitalu psychiatrycznym położonym niedaleko Reykjaviku. Opowieść oparta jest na faktach, postaci są prawdziwe, zaś narracja poprowadzona w tak piękny sposób, że chwilami wzrusza, a chwilami śmieszy. Bardzo ludzka i poetycka powieść. Koniecznie do przeczytania!
Sjon
Jak wyżej wymienieni pisarze, żyje i tworzy w Reykjaviku. Jest autorem powieści, wierszy, tekstów do piosenek Bjork… Znany z krótkich noweli o charakterze realizmu magicznego, które rozgrywają się w ubiegłych wiekach na Islandii. Jestem absolutnym fanem „The Blue Fox”: historia pastora tropiącego lisa polarnego oczarowała mnie do tego stopnia, że wstrzymywałem oddech przy każdej stronie, kolejna strona, wdech i wydech, kolejna… W „The Whispering Muse” zaś mity wkradają się do życia codzinnego – to kolejna ciekawa lektura na parę wieczornych godzin. Przyznam jednak, że jego dłuższych i bardziej eksperymentalnych powieści jak „Codex 1962” nie trawię; może potrzebuję więcej czasu, a może to normalne, że nie wiem, o co tam chodzi, nie wiem.
Jon Kalman Stefansson
Mój ulubiony autor. Znany przede wszystkim z trylogii „Heaven and Hell” rozgrywającej się na Islandii ubiegłych wieków, ostatnio wydał stanowiące całośći dwa tomy, których akcja dzieje się we współczesności: „Fish Have No Feet” oraz „About the Size of the Universe”. Każda jego książka jest epicką narracją która, na przykład opowiadając krok po kroku niemal straceńczą wędrówkę chłopca i listonosza poprzez lodowce w środku zimy, jednocześnie staje się uniwersalną opowieścią o śmierći, miłości oraz znaczeniu słów, znaczeniu samych historii, literatury i poezji. Wyjątkowy i rozpoznawalny już po kilku stronach styl, który na długo odbija się echem w głowie – tak silnie, że sam, gdy za dużo czytałem, później łapałem się na podobnym budowaniu zdań. Książki Jona Kalmana to dobry przykład na to, jak można lepiej poznać Islandię, jednocześnie schodząc w głąb samego siebie, zadając pytania dotyczące każdego człowieka.
The post Literatura islandzka – podróż first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Wzdłuż Południowego Wybrzeża first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>Bo sama jazda już jest przyjemnością. Tylko trafić na dobry dzień, słońce, przejrzyste niebo… choć nie, islandzkie krajobrazy wyglądają może i jeszcze piękniej w szarości? A może w nocy, gdy mamy prostą drogę, lodowiec za plecami, po jednej stronie biały księżyc, a po drugiej zachodzące słońce? Najlepiej samemu tego doświadczyć. Zobaczyć na własne oczy. To uczucie, które trudno oddać.
Jest takie angielskie słowo „sublime”. Oznacza ono między innymi naturę, która przekracza wszelkie ludzkie pojęcie: to góra, która sięga wysoko, tam gdzie nie sięga oko ani nawet wyobraźnia. Znaleźć się pod nią, być ta maleńką postacią zagubioną pośród ogromu krajobrazu, to jakby na chwilę dotknąć tego, co boskie, doświadczyć nieskończoności.
Powiem tylko, co warto zobaczyć, przemierzając południowe wybrzeże Islandii: wodospady Seljalandsfoss oraz Skogafoss, najstarszy islandzki basen Seljalavvalaug, wrak samolotu, Czarną Plażę (spróbować dojrzeć maskonury!), kanion Fjaðrárgljúfur, morenę lodowcową Sólheimajökull. To ambitny plan, który lepiej rozłożyć na dwa kolejne dni (w idealnym wypadku, gdy okrążamy wyspę i możemy jechać na lodowiec Vatnajokull i dalej) lub wybrać to, co najbardziej nas ciekawi.
To tyle słów. Reszta jest na zdjęciach. A doświadczenie jeszcze gdzie indziej – więc w drogę!


























The post Wzdłuż Południowego Wybrzeża first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Przewodnik po Reykjaviku first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>Laugavegur
Centrum Reykjaviku nadal przypomina starą osadę rybacką – przy nabrzeżu (kiedyś porozrzucane, już ustawione ściśle przy sobie) stoją kolorowe domki o szpiczastych dachach. Jedyna różnica jest taka, że turyści uczynili z tej osady islandzki disneyland – a to duża różnica. Główna ulica Laugavegur, na którą na pewno traficie, jest więc pełna sklepów z pamiątkami, pocztówkami, wyrobami z wełny, gdzie nie spojrzeć, tam Wikingowie, elfy i trolle, wszystko na sprzedaż. Nadal miło się jednak tędy przejść, by na przykład, gdy napadnie nas depresja i zaczniemy tęsknić za świętami, wstąpić do wyjątkowego Christmas Shop, gdzie atmosfera Bożego Narodzenia utrzymywana jest przez okrągły rok.
Polecam zejść z Laugavegur w mniejsze i znacznie cichsze, sprawiające wręcz wrażenie opustoszałych, uliczki Reykjaviku. Tam odkryjecie bardziej prawdziwą i bardziej artystyczną (ta sztuka uliczna!) duszę miasta.











Hallgrimskirkja
Konkurs na symbol Reykjaviku zdecydowanie wygrywa Hallgrimskirkja, czyli wybudowany w latach 1945-1986 kościół luterański, którego nazwa pochodzi od siedemnastowiecznego pastora Hallgrimura Peturssona, zaś wygląda ma przypominać islandzką naturę (piętrzące się bazaltowe bloki skalne, które można zobaczyć na przykład na Czarnej Plaży). Budowla góruje i czuwa nad miastem. Widać ją z różnych punktów Reykajviku, a nawet i ze szczytu Esji. Potwierdzone!


Jezioro Tjarnin
Czy może być lepszy sposób na spędzenie niedzieli, jak wybranie się po rodzinnym obiedzie nad miejsce jezioro, karmienie kaczek, obserwowanie krzyczących mew i słońca migającego w talfi wody? To stara tradycja. Przyjemnie jest w ładny dzien usiąść na ławce nad brzegiem Tjarnin; komu przyjdzie wena, ten może nawet podzielić się swoimi myślami w zeszycie „Shared Stories” obecnym na właściwie każdej ławce Reykjaviku – każdy może tam coś napisać, co moim zdaniem jest świetną inicjatywą!




Galerie, muzea, biblioteki
Kultura islandzka jest niezwykle bogata: w kraju, w którym króluje pustka, używanie wyobraźni jest wręcz nieodzowne. Stąd właśnie tylu artystów, współczesnych i z poprzednich epok, których dzieła oglądać można w Galerii Narodowej. Zaraz obok w Cultural House urządzana też została ciekawa wystawa, która prowadzi nas w różne kierunki (ku niebu, ku ziemi, ku wnętrzu…), w ten sposób pozwalając poznać różne perspektywy obecne w islandzkiej sztuce. Oba miejsca ulokowane są w bardzo blisko jeziora Tjarnin, stanowią więc idealny cel po karmieniu kaczek
I czy wspominałem już, że wszędzie można się za darmo napić kawy?
Całą historię wyspy pozwala bardziej szczegółowo poznać Muzeum Narodowe, zaś by odkryć tutejszą literaturę, warto zajrzeć do biblioteki miejskiej. Jak widać na zdjęciu, ma świetnie miejsca do czytania i również oferuje kawę!






Wybrzeżem aż do latarnii
Schodząc z Laugavegur nad ocean traficie z pewnością na metalowy szkielet łodzi upamiętniający przybycie na wyspę Wikingów. Stamtąd, najlepiej po zmierzchu i w dzień o dobrej widoczności, przyjemnie jest się przejść wybrzeżem w stronę Harpy: to nowoczesne centrum, w którym mieszczą się sale koncertowe oraz teatralne. Budowla ponownie, tak jak kościół Hallgrimskirkja, odzwierciedla (dosłownie) islandzką naturę.
Jeśli ktoś jest zaprawionym spacerowiczem, może dotrzeć do latarnii i z powrotem na pieszo; łatwiej jednak wsiąść w autobus do Seltjarnarnes i stamtąd podziwiać spektakularny w lato zachód słońca o północy.







Na wzgórzu królików
Nie trzeba wyjeżdżać z miasta, by doświadczyć islandzkiej natury. Przez park Elliðaárdalur wartkim strumieniem płynie rzeka, w której paru miejscach znajdują się (małe, ale zawsze!) wodospady. Na wzgórzu niepododal zaś stoi farma-królestwo królików i kaczek. To mój ulubiony i chyba najbardziej autentyczny park miejski.




Jezioro i to, co dalej
Już na obrzeżach miasta znajdziecie jezioro Elliðavatn, które w zimę jest podobno świetnym punktem do oglądania zorzy polarnej. A w lato… ma się ochotę obejść je dokoła i, widząc niezamieszkałe islandzkie pustkowia, pójść jeszcze dalej. Jeśli tak zrobicie, traficie na skały Rauðhólar będące pozostałością po erupcji wulkanu. To dobra namiastka miejsc, do których prowadzi biegnąca obok droga no 1… i teraz pytanie, czy jechać dalej w kraj, czy wracać do miasta?






The post Przewodnik po Reykjaviku first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Wypady poza Reykjavik first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>Wystarczy opuścić granice miasta, by znaleźć się na na islandzkich pustkowiach, gdzie w stronę horyzontu biegnie jedna i jedyna droga,po której obu stronach ciągną się zielone pastwistka, zaś trochę dalej z ziemi wyrastają porośnięte miękkim mechem góry. Można dostrzec spacerujące po okolicy konie oraz skubiące trawę owce: tak, jesteśmy na wsi! W końcu pośród natury. I co teraz?



Góra Esja
Miłośnikom wspinaczki kompas powinien od razu wskazać Esję. Można tam dojechać autobusem numer 57 do przystanku o nazwie Esja Hiking Center. Obowiązuje tu jeszcze normalna taryfa miejska, czyli 470 koron (kierowca nie wydaje reszty). Ja trafiłem tam stopem, wracając z muzeum Laxnessa, któremu poświęcę osobny wpis, gdy trochę lepiej poznam islandzką literaturę (brakuje parę książek).
Istnieje wiele szlaków wokół góry, przecinających znajdujące się u jej podnóża lasy (wypad rodzinny) lub też biegnących granią. Wszystkie informacje umieszczone są na tablicy przy Hiking Center. Największą popularnością cieszy się podejście na Steinn, skąd rozpościera się zapierający dech w piersiach widok na ocean i leżące u jego brzegów miasto. Wiele osób traktuje to jako koniec wędrówki i schodzi drugą ścieżką, robiąc w ten sposób pętlę wokół spływającej zboczem rzeki. Jeśli ktoś jednak chciałby osiągnąć prawdziwy szczyt Esji, musi podejść wyżej: zaledwie 20 minut później, a raczej kilkadziesiąt kamieni i kilka łańcuchów dalej, jesteśmy na wierzchołku, który okazuje się płaski, pełen obrośniętych mchem gładkich kamieni. Taki krajobraz ciągnię się niezmiennie aż po horyzont. Gdy ja się tam wgramoliłem, byłem zupełnie sam: tylko góra, ja, w dole ocean. Żaden odgłos nie dochodził ze świata. Cisza aż dźwięczała w uszach, od pustki krajobrazu kręciło się w głowie.
Tutaj też, pośrodku niczego znajduje się notes, w którym każdy może się wpisać i pochwalić osiągnięciem szczytu. A naprawdę warto poświęcić te 20 minut wysiłku więcej. No, może jeszcze trochę, bo potem trzeba zejść. Ale 20 minut poźniej, a raczej kilkadziesiąt kamieni i kilka łańcuchów niżej, jesteśmy z powrotem na Steinn. Cała wędrówka od podnóża góry na szczyt i z powrotem zajmuje około 4 godziny, zależy jakie postoje robicie.







Gorąca rzeki w Hveragerdi
Jeśli zatrzymujecie się na parę dni w Reykjaviku, drugim absolutnie koniecznym wypadem (i tutaj już nie trzeba być miłośnikiem wspinaczki) jest Hveragerdi. Okolice tego miasta słyną z aktywności geotermalnej. Kto przejeżdża obok widzi kłęby pary wodnej wzbijające się ku niebu. Można zatrzymać się i zanurzyć w gorących źródłach, to tutaj też znajduje się największa w Europie plantacja bananów (!!!) poza Wyspami Kanaryjskimi. Aż trudno uwierzyć. Gorące źródła mają zastosowanie również w kuchni; dzięki nim między innymi wypiekany jest w Hveragerdi słodki, razowy chleb. I nie tylko!
Dojedziecie tutaj ze stacji Mjodd autobusem 51 lub 52: zaledwie w pół godziny wysiądziecie na przystanku Hveragerdi Shell. Przejazd kosztuje trzy bilety miejskie, dla posiadaczy karty miesięcznej tylko dwa. Taka wyprawa w dwie strony zajmie większą częśc dnia Oczywiście można też stopem!
Z przystanku należy skierować się na Reykjadalur, drogą wiodącą ku zielonym górom (kłęby pary będą wskazywać drogę), gdzie parę kilometrów później zaczyna się szlak biegnący do gorącej rzeki. Powiem szczerze, że żadna poprzednia piesza wędrówka nie była dla mnie tak ekscytująca. W miarę pokonywania kolejnych wzgórz waszym oczom ukazują się mniejsze lub większe oczka z bulgocącą wodą, a wydobywająca się z nich para czasem całkowicie przesłania widoczność. Zaś jakieś półtorej godziny później trafiacie na gorącą rzekę, w której można się wykąpać, pomoczyć w płynącej, mającej około 40 stopni Celsjusza wodzie. Absolutnie wyjątkowe przeżycie.
I znów, jak przy Esji, większość osób zatrzymuje się tutaj, warto jednak pójść te 20 min dalej i wspiąć się na górę, z której rozpościera się widok na całą dolinę, w której białe kłęby pary unoszą się nad soczyście zieloną trawą. Krajobraz, który zobaczyć można chyba tylko na Islandii.






Inne
Oczywiście z Reykjaviku można wybrać się również na zorganizowane wycieczki, takie jak oglądanie wielorybów czy maskonurów, albo też zwiedzanie wnętrza wulkanu przy Hafnafjordur (Inside the Volcano). Tego jednak jeszcze nie próbowałem, tak jak wypadu stopem na źródła geotermalne wśród wielobarwnych skał Krysuvik, nad jezioro Kleifarvatn czy klify Krisuvikurberg, które są podobno dobrym miejscem do obserwacji ptaków. Do zrobienia!

The post Wypady poza Reykjavik first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Islandia w pigułce first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>Taka wycieczka pozwala na zobaczenie w przeciągu jednego dnia tego, z czego wyspa słynie, czyli wodospadów, gejzerów, kanionów… Pierwszym przystankiem jest Thingvellir Park znany z powody Althing, czyli islandzkiego parlamentu, który zbierał się tutaj na obradach na świeżym powietrzu już od 930 (!) roku. W tym miejscu również przechodzi granica między płytami tektonicznymi, a dokładnie północnoamerykańską oraz euroazjatycką. Można stanąć jedną stopą na jednej, drugą na drugiej i przyznam, że robi to wrażenie. W ten sposób też Islandia jest jedynym na świecie krajem, który nieustannie powiększa swoją powierzchnię bez żadnych działań wojennych (zamiast wojska, które tutaj nawet nie istnieje, to po prostu płyty tektoniczne nadal się od siebie odsuwaja).





Dalej zatrzymacie się na pewno przy wielopoziomowym wodospadzie Gulfoss, który robi ogromne wrażenie. Spędziłem tam dobre pół godziny, siedząc i patrząc na kanion oraz roztrzaskujące się o skału kaskady wody. Dzień był na tyle piękny, że promienie słońca wraz z tańczącymi w powietrzu kropelkami wody połączyły się w tęczę.




Trzecim z obowiązkowych przystanków jest Geysir, gdzie gejzer imieniem Strokkur co mniej więcej pięć minut wypluwa z siebie wystrzeliwujący wysoko w powietrze słup wody. Zaraz obok znajduje się wygasły gejzer oraz oczka wodne o niesamowitych kolorach i dziwnie przyciągających właściwościach (nie nachylajcie się, zdaje mi się, że są zaczarowane). Na całym terenie znajdziecie bulgocącą w zagłębieniach wodę (założę się, że można by tam ugotować jajka) oraz wąskie gorące strumyki, na które trzeba uważać przy przechodzeniu. I, jeśli przyjeżdżacie na początku lata, zobaczycie oczywiście łubiny, ciągnące się po horyzont pola łubinów…







Na taką wycieczkę warto wybrać się z jednym z tourist tours, albo też wynająć samochód w kilka osób, co na Islandii jest dobrym, a nawet koniecznym pomysłem. Próbowałem z Golden Circle autostopem, ale trzeba mieć spore szczęście, żeby trafić na kogoś wybierającego się dokładnie na wybrane atrakcje, zwłaszcza jeśli startujecie gdzieś z miasta. A poza tym trafienie na dobrze opowiadającego przewodnika to też przecież jakieś szczęście!
I powiem jeszcze, że już sama jazda przez islandzkie pustkowia to świetna sprawa.



The post Islandia w pigułce first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Islandia – z czym to się je? first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>Dziś też na wyspie pod szklarniami, ogrzewanymi przez gorące źródła, hoduje się pomidory, a nawet i banany; znajduje się tutaj również jedna z dwóch w Europie plantacji wasabi. W Reykjawiku brakuje mi jednak dotkliwie targów ze świeżymi warzywami i owocami, zwłaszcza teraz, w lato… gdzie zatem wybrać się po coś dobrego do zjedzenia?

No dobra, nie będę pisał o supermarketach: wiadomo, że ta chytra świnka o imieniu Bonus może zapewnić pewne oszczędności przy zakupach, zaraz obok zaś plasują się polskie sklepy Euromarket (Polonia jest tu niemała). Jeśli zajrzycie w markecie do działu ze słodyczami, znajdziecie lukrecję, a nawet mnóstwo lukrecji, wszystko z lukrecją; pośród napojów króluje Appelsin podobny w smaku do Fanty, a także Maltextrakt podobny nieco do naszego kwasu chlebowego, ale z dodatkiem (uwaga!) lukrecji. Poza tym Islandia jest krajem o największym spożyciu Coca Coli w przeliczeniu na mieszkańca. Wracając zaś do polskich akcentów – ulubionym batonem na wyspie jest Prince Polo, który można dostać w polskich sklepach i nie tylko. Spójrzcie choćby na reklamy na przystankach autobusowych!


Specjalnością są tutaj na pewno wyroby mleczne. Mleko, masło oraz oczywiście skyr, czyli gęsty jogurt islandzki o gładkiej teksturze, o którym wspominano już w tutejszych średniowiecznych zapiskach. A skoro już przy tym jesteśmy, spacerując ulicami Reykjawiku prawie na każdym kroku spotkacie lodziarnię. Tak, lody je się tutaj przez cały rok na okrągło nie zważając na temperaturę i wizyta w Valdis jest obowiązkowym punktem każdego odwiedzającego Reykjawik. Ja póki co spróbowałem lodów o smaku jagód ze skyrem oraz (oczywiście!) lukrecji, a nawet o smaku chleba razowego, który również cieszy się popularnością na Islandii. Jedne z najlepszych, jakie jadłem!


Drugim słynnym punktem na starówce miasta jest budka z hot-dogami, która była zwykłym, dobrym fast-foodem dla mieszkańców, póki do Reykjawiku nie przyjechał Bill Clinton i jako prawowity przedstawiciel swojego narodu w przerwie lunchowej nie zaszedł to wyżej wspomnianej budki by ostatecznie orzec, że jest to najlepszy hot-dog, jakiego w życiu jadł. Od tego czasu tłumy turystów ustawiają się w kolejkach, by sprawdzić prawdziwość jego słów na własnych podniebieniach, zamawiając „jednego ze wszystkim”. Osobiście trudno mi porównać: przyznam, że jest to (naprawdę!) pierwszy hot-dog, jakie w życiu jadłem.


Gdzieś między lodami a hot-dogami, niedaleko emblematycznego kościoła mieści się piekarnia Braud,w której, jak wieść głosi, wypieka się najlepsze drożdżówki cynamonowe (cinnamon rolls). Jeszcze ciepłe wprost rozpływają się w ustach i warte są każdych pieniędzy (co znaczy sporo na Islandii). Osobiście moim faworytem jest smak jagodowo-lukrecjowy, znów ta lukrecja. Chyba się już przyzwyczaiłem.
Jeśli zaś ktoś chciałby zafundować sobie prawdziwe kulinarne doświadczenie w restauracji, typowym jedzeniem nadal są ryby przyrządzane na różne sposoby (zaczynając od klasycznego plokkfiskur), owoce morza (homary i langusty!) oraz baranina (jak choćby reklamowana wszędzie zupa). Niektórzy w tym kulinarnym doświadczeniu mogą chcieć posunąć się aż do spróbowania fermentowanego rekina, co jednak polecam tylko dla osób o wytrzymałych kubkach smakowych. Zamiast tego lepiej zajadać się suszonym dorszem z odrobiną masła, co jest tutejszym odpowiednikiem chipsów. A dla mięsożerców pozostało jeszcze spróbowanie dzikich ptaków morskich, koniny, wieloryba… ale o tym może innym razem, teraz tylko taka krótka historia o tym (łyk maltaextraktu), jak biedna wyspiarska kuchnia przekształciła się w zachwyty turystycznych podniebień 

The post Islandia – z czym to się je? first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Słońce o północy first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>Nie mija wtedy jednak połowa nocy – ona dopiero się zaczyna i trwa zaledwie parę godzin, gdyż świta już około trzeciej nad ranem. W czasie przesilenia letniego, które ma miejsce właśnie w ten weekend, Islandia szczyci się najkrótszym odstępem czasu między zachodem a wschodem słońce. Jest również pewna wyspa o nazwie Grimsey, gdzie słońce przez parę dobrych tygodni zupełnie nie zachodzi, zaś w zimę nie wschodzi. Malutka wyspa, z której niedawno wyprowadziła się ostatnia rodzina z dzieckiem, przez co zamykana będzie szkoła… choć mieszkańcy, by temu zapobiec, wpadli na pomysł zapisania owiec jako uczniów. Zobaczymy.
Nie o tym jednak miałem pisać. Przez ostatnie tygodnie w Reykjawiku jestem świadkiem naprawdę spektakularnych zachodów słońca. Wszystko zaczyna się około dziesiątej wieczór, gdy całe miasto wprost tonie w rażącym świetle. Powoli z jaskrawo żółtego staje się ono coraz bardziej pomarańczowe, a następnie krwisto-czerwone: warto wtedy wybrać się na spacer nad ocean, pojechać nad samą latarnię w Reykjawiku lub też poza miasto. Zobaczycie wtedy, jak dwa żywioły, ogień i woda, łączą się ze sobą o północy.
I jeśli tylko to połączenie oddziela dzień od nocy, w tym momencie jakby wszystkie granice się zacierają, czas zatraca się, uwalnia… aż nie pójdziemy spać. Czy może powinniśmy trwać tak długo, jak trwa słońce?
Zastanówmy się nad tym
Przesilenie letnie to magiczny czas, spójrzcie tylko na parę zdjęć, które zrobiłem między dziesiątą wieczór a północą:




The post Słońce o północy first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Dzień relaksu w Reykjawiku first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>W Reykjawiku istnieje plaża, która (tak, nawet tutaj, na Ziemi Lodu!) jest często uczęszczana przez mieszkańców w czasie lata. Na trzy miesiące wakacji miasto udostepnia za darmo gorące źródło przy plaży, gdzie można się pomoczyć, następnie pomedytować chwilę w saunie, a co odważniejsi mogą nawet wskoczyć do zimnego oceanu. Jak lepiej spędzić dzień, gdy niebo jest błękitne, świeci słońce, a termometr wskazuje kilkanaście stopni powyżej zera?



Wystarczy wziąć rower i wybrać się ścieżką wiodącą wzdłuż oceanu, która prowadzi między łubinami, tymi pięknymi chwastami, aż na samą plażę. Dalej wszystko przebiega już podobnie, jak przez resztę roku: gorąca woda, zimna woda, sauna, powtórz. Można zamknąć oczy i rozpłynąć się w błogim cieple, można rozmawiać o pogodzie, która tego lata jest wprost fantastyczna. Czego więcej trzeba?
Spokój wody jest niedołącznym elementem w islandzkiej układance szczęścia.

The post Dzień relaksu w Reykjawiku first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>The post Muzyka islandzka – podróż first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>Już jakiś czas temu odkryłem Of Monsters and Men, islandzką grupę śpiewającą po angielsku, która zdobyła popularność dzięki singlowi „Little Talks”: raczej każdy go zna, bo przez pewien okres wałkowały go chyba wszystkie radia. Spójrzcie jednak na inne utwory z ich pierwszej płyty:
Charakterystyczne brzmienie i teksty, które przenoszą do innego świata; wideoklipy o baśniowym nastroju, które również zabierają w odległe miejsca, jakby żywcem wziętych z mitów, a nie rzeczywistości… Zacząłem się zastanawiać, czy takie miejsca naprawdę istnieją, a jeśli tak, to gdzie? Czy ta muzyczna kraina to również prawdziwa Islandia, gdzie mógłbym wyjechać?

W czasie, gdy się nad tym zastanawiałem, wyszedł drugi album Of Monsters and Men zatytułowany „Beneath the Skin”, w którym z dalekich światów przenieśli się nad ulice miast, gdzie spotkać można najzwyczajniejszych ludzi. Zobaczcie na tym wideo:
W końcu wyjechałem na Islandię.
Czasem wystarczy podjąć decyzję, kupić bilety i reszta już się ułoży. Czasem może to być tylko jeden bilet, pozostawiona wolna przestrzeń, ogromna przestrzeń oceanu oraz islandzkich pustkowi, która później już się zapełni.

Wylądowałem; jak okiem siegnąć, jałowa, wulkaniczna ziemia ciągnąca się w jedną stronę po ocean, w drugą aż do ośnieżonych szczytów góry. Zanurzyłem się w ten księżycowy krajobraz i magiczne brzmienie Sigur Ros:
Jestem na miejscu. Podróż muzyczna zamienia się w rzeczywistą. I zdaje mi się, że prawdziwe jest to, co usłyszałem parę dni temu w Reykajvik: aby zrozumieć i odnaleźć się na Islandii, oprócz wypraw o własnych nogach przez tę Krainę Lodu i Ognia trzeba również poznać tutejszą muzykę, filmy, literaturę i przede wszystkim islandzkie mity. Wszystko przede mną, a opowiem o tym w kolejnych wpisach!

The post Muzyka islandzka – podróż first appeared on Blog literacko-podróżniczy Blogue littéraire francophone.
]]>