Wszystko dzieje się w nocy z 23/24 czerwca. Nie może zabraknąć grillowanych sardynek, churrasco (żeberka-jak już pisałem, hiszpańska fiesta to bolesny czas dla wegetarian), sangrii i płonącej queimady, czyli przygotowywanego w kociołku alkoholu aguardiente z pomarańczami, ziarnami kawy i cukrem-niektórzy wierzą, że kiedyś przygotowywany był przez czarownice, i to one przekazały recepture-zaklecie. Wieczorem rozpala się grille, w miastach organizowane jest też zbieranie ziół, zalewanych później woda, której używa się do rytualnego obmycia twarzy. Gdy zaczyna zmierzchać i opada upał, ludzie wychodzą, by jeść, pić i gawędzić, wychodzą też grupy lokalnych tancerzy i muzyków. Gdzie ma miejsce fiesta? Na każdej ulicy! Jeśli nie wiesz, dokąd iść, kieruj się muzyką lub dymem.


O północy skacze się przez ogniska nieparzystą ilość razy, żeby według dawnych wierzeń odgonić złe duchy. I znów wypija się kubek queimady, i wędruje się od fiesty do fiesty, tańcząc między cichymi a rozkrzyczanymi ulicami Santiago… A jeśli dotrwa się do rana, można zobaczyć, jak tańczy wchodzące nad katedrą słońce.




Tak się złożyło, że pierwszy odcinek Variante Espiritual przypadł nam na 23 czerwca: to noc świętojańska, a więc wielkie święto w całej Galicji, w której nadal żywe są tradycje celtyckie. Data jednocześnie zgrywała się z polskim Dniem Ojca. W czasie całej wędrówki nie mogliśmy więc wybrać lepszego dnia na wieczorne świętowanie.
Odcinek do Armenteira tchnął pięknem i spokojem, a fakt ciągłej wspinaczki po licznych wzgórzach jedynie dodawał satysfakcji wędrówce. Dotarliśmy do albergue wczesnym popołudniem i w ciągu godziny dołączyła do nas reszta pielgrzymów, w tym jeden, który miał chyba z 5 narodowości (więc wszędzie czuł się obcy), a przy tym pokonał cały etap w samych japonkach, twierdząc że były o wiele wygodniejsze niż buty do chodzenia. Usiadł na ziemi i, rozcierając stopy, zaczął opowiadać o nocach świętojańskich z różnych lat swojego dzieciństwa. Co chwila zanosił się zaraźliwym śmiechem, który staczał się w dół wzgórza i płynął dalej razem ze strumykiem drogą kamienia i wody, której magiczny półmrok czekał nas nazajutrz z rana.

To właśnie ten pielgrzym (nikt nie pamiętał jego imienia ani też narodowości) prawie podskoczył z radości na wiadomość od kobiety opiekującej się albergue: „Noc świętojańska, fiesta! Ja zostaję”, wykrzyknął i poszedł zająć łóżko. Wiadomość z zamiaru miała być negatywna. Hospitaleira oświadczyła, że zabawa z okazji San Xoan odbędzie się wprost przed naszym schroniskiem, mamy więc dwa wyjścia: pójść do niedalekiego klasztoru, który oferuje podłogę do spania i zamyka swoje bramy już o siódmej wieczorem; albo też zostać tutaj na noc, która z pewnością będzie nieprzespana z powodu ryczącej muzyki.
Chyba domyślacie się, co wybraliśmy. Każdy pragmatycznie myślący pielgrzym, który wie, że nazajutrz czekają go kolejne kilometry do przejścia, zrobiłby przecież to samo i został na fieście.
W ciągu kilku godzin mogliśmy już zobaczyć, na co się zapowiada: głośniki zostały postawione tuż przed wejściem do albergue, mieszkańcy Armenteira zaczęli rozstawiać stoły i wyciągać grille, na których następnie będą piec żeberka. Jak to bywa na pielgrzymce, mało zjedliśmy w ciągu dnia i pod wieczór, widząc całe te przygotowania, wręcz umieraliśmy z głodu.

Zabawa zaczęła się po zmroku. Regulamin był prosty: płacisz osiem euro i masz dostęp do całego baru przez resztę nocy. Nie wahaliśmy się, w końcu stawką było klasyczne churrasco (grillowane żeberka), sardynki, empanadas z tuńczykiem (Hiszpania naprawdę nie jest krajem dla wegetarian), a do tego oczywiście nieodłączna Estrella Galicia, czyli piwo, które widuje się (a czasem i degustuje na odkwaszenie mięśni) w barach mijanych na Camino de Santiago. To był pielgrzymi raj po długiej drodze. Poza nami zgromadziło się sporo mieszkańców, wszyscy czekali na północ i rozpalenie ogromnego ogniska, na którym spłonęły dwie kukły. DJ puścił celtycką muzykę i od tego momentu zaczęło się skakanie nad ogniskiem i prawdziwa zabawa.

Noc świętojańska trwała do szóstej nad ranem. Gdy się budziłem, nadal słyszałem głosy wrzeszczące jakąś piosenkę. I pamiętam dokładnie, że pomyślałem, mając w perspektywie kolejnych 25 km: tak, to jest właśnie wspaniałe w Camino. Ta ogromna wolność, szaleństwo, otwarcie wszystkich zmysłów i zbieranie esencji życia przy każdym kroku, przy każdej mijającej godzinie, w każdej sytuacji. Takie Camino ma tysiąc twarzy i właśnie za to je uwielbiam.

23 czerwca w całej Hiszpanii odbywa się jedna z największych fiest w całym roku. Raz, że jest to noc przesilenia słonecznego, a dwa, że kończy się szkoła i rozpoczynają wakacje. W Polsce nie mamy takich zwyczajów, tym bardziej, chodząc po ulicach Santiago, tak innych o zmroku, byłem oniemiały. Zaskoczony. Zbaraniały. Oszołomiony. I szalenie podekscytowany.
Już właściwie od starożytności obchodzono, zwłaszcza w Galicji, noc świętojańską. Wszyscy świętowali, czyli jedli pili, śpiewali, tańczyli i skakali przez ogniska: to one są tutaj najważniejsze. Od dawna wierzono, że w czasie tej najkrótszej nocy w roku ze swoich kryjówek wychodzą rózne dziwne, fantastyczne stwory, takie jak gobliny oraz wróżki czy czarownice. Aby odgonić złę duchy i ich zaklęcia, należy skoczyć nieparzystą ilość razy przez ognisko: zwykle skacze się 3, 5, 7 lub 9 razy. Dodatkowo sam dym chroni ludzi od złego.
Starożytne zwyczaje o tym nie mówią, ale uczniowie, którzy zaczynają wakacje, wrzucają do ognisk swoje niepotrzebne zeszyty szkolne, sprawdziany itp. Myślę, że jest w tym coś z „oddalania złego”. 
Kolejną z tradycji jest zebranie bukietu sześciu ziół. W jasny i ciepły wieczór 23 czerwca w Santiago na Praza de Mazarelos można było złożyć swój bukiet. Hiszpanie powiedzieli nam, że na noc trzeba włożyć go do wody, a nad ranem obmyć twarz tą właśnie wodą – ma to charakter oczyszczający. Niektórzy też zasuszają bukiet i trzymają przez cały rok w domu, aby odganiał złe moce od ich miejsca zamieszkania. Jeśli zaś ktoś przyniesie bukiet do domu i zostawi na stole, trzeba uważać, co się z nim stanie nad ranem: jesli wciąż będzie świeży, oznacza to pomyślność, jeśli zwiędnie, może to przynieść nieszczęście.
Sama woda jest też oczyszczająca. Należy ją zebrać z 7 różnych fontann Santiago, a wypita tuż przed świtem (pewnie na którymś ze wzgórz, gdzie wszyscy oglądają słońce tańczące na niebie o poranku) przedłuża życie i ulecza z wszelkich chorób.
Fiesta na dobre zaczyna się po ósmej wieczorem. Rozpalane są grille, na których smaży się churrasco (obecne na wszystkich fiestach żeberka) oraz sardynki, które tradycyjnie, bez patroszenia, są przyrządzane właśnie na noc świętojańską. Oprócz tego piwo i sangria leją się strumieniami, na ulicach gromadzą się tłumy, wszyscy jedzą, piją, gadają, śmieją się, potem tańczą, znów jedzą, piją, jeszcze więcej tańczą, grają dudy, bębny, rozbrzmiewają tradycyjne pieśni, na innych ulicach grają muzycy rockowi, gdzies indziej jeszcze blues ,grzmi gitara elektryczna i harmonijka ustna. Miasto zamienia się w labirynt różnych imprez, przez całą noc im częściej się gubiliśmy, tym więcej fiest odkrywaliśmy. Wszędzie ogniska sangria, piwo i mnóstwo jedzenia, a czasem też queimada: tradycyjny, ognisty, wysokoprocentowy alkohol przygotowywany w Galicji w kociołku i jeszcze płonący podczas podawania. Ponoć za dawnych czasów przygotowywały go czarownice, znane są jeszcze zaklęcia, które wtedy wypowiadały.
O północy na Praza de Praterias przy katedrze ponownie widzę rudobrodego Szkota. Ma już na sobie tradycyjny szkocki kilt i zachęca ludzi do skakania przez ogień. I skaczemy, a ogień wciąż wzrasta ku niebu. Niebo przybiera lekko różową barwę, jakby zabarwiło się od płomieni. Ulice wciąż są pełne ludzi. Ogniska palone są wszędzie, kiedy wychodzimy z Santiago, nadal słyszymy muzykę i podekscytowane krzyki ludzi skaczących nad płomieniami, przed barami, domami czy na placach. Dzieci, studenci, emeryci. Wszyscy się bawią. Fiesta nie ustaje, sangria nadal płynie, a churrasco zastępują słodkie ciasta migdałowe.
Nad ranem nadal czuję zapach dymu i sardynek. Bukiet siedmiu ziół nie zwiędł. Uff.
Mikołaj Wyrzykowski

Zbieranie siedmiu ziół

Fiesta na ulicy

Tradycyjne tańce, dudy i bębny

Sardynka, chleb i Estrella Galicia, piękne połączenie

Na Praza de Mazarelos

To nie duchy, a dzieci skaczące przez ognisko, też malutkie jak dziecko

To już poważniejsze ognisko
]]>