Braga liczy sobie dwa tysiące lat i jest jednym z najstarszych miast chrześcijańskich na świecie. W 136 roku p.n.e osadzili się tutaj Rzymianie, wcześniej zaś te tereny były zamieszkane przez Celtów. Później przyszli Wizygoci, Arabowie… na uliczkach naprawdę miałem uczucie spacerowania po różnych warstwach historii, różnych kulturach i religiach, które zmieniały się, następowały po sobie. Dziś jest to chrześcijańska stolica kraju. W Portugalii istnieje nawet powiedzenie: „stare jak kościoły w Bradze”.


Znajduje się tutaj drugie po Fatimie najbardziej uczęszczane sanktuarium: Bom Jesus do Monte. Prowadzą do niego schody drogi krzyżowej z kaplicami przedstawiającymi kolejne stacje. Wspinając się, mijamy a się fontanny przedstawiające pięć zmysłów oraz trzy cnoty: wiarę, nadzieję, miłość. Z góry rozpościera się piękny widok na leżące w dole miasto.


Również tam panuje spokojna i swego rodzaju religijna atmosfera, jakby Braga chyliło głowę przed historią. Pięknie jest wybrać się tutaj w leniwe, niedzielne popołudnie, kiedy upał dnia opada, a słońce zniża się ku zachodowi – właśnie wtedy można usiąść w kawiarence (polecam A Brasileira, słynną w Lizbonie), zamówić kawę i obserwować, jak czas snuje się między nogami przechodniów oraz kwiatami na balkonikach, układając kolejne warstwy historii.

PS. A jeśli lubicie mocniejsze wrażenia, przyjedźcie tutaj na obchody Wielkiego Tygodnia. Albo przynajmniej zobaczcie zdjęcia 

Mieszkańcy już od długiego czasu przygotowywali się do 15 czerwca. Zbierali płatki kwiatów i szkicowali wzory, a minionej nocy układali je na ulicach miastach w długi, kwiatowy dywan. O poranku wszystko było gotowe. Do Vila do Conde zaczęli przyjeżdżać ludzie z okolic, by oglądać dzieło mieszkańców. Delikatne płatki kwiatów oblewane były wodą, aby przypadkiem nie porwał ich wiatr.
Gdy tłumy zgęstniały tak, że nie wcisnąłbyś już szpilki, zaczęła się uroczysta Msza św. Po niej ruszyła długa procesja składająca się z orkiestry, różnych zgromadzeń, biblijnych postaci, kapłanów oraz oczywiście Najświętszego Sakramentu. Ich kolejne kroki coraz dobitniej uświadamiały, że dywan kwiatowy powoli znika, staje się przeszłością: wzory stały się tylko bezładnie porozrzucanymi płatkami kwiatów. Było w tym coś bolesnego, ale i pięknego.
Poniżej wstawiam parę zdjęć dywanu kwiatowego. A, zapomniałbym: na święto wpadł sam prezydent Portugalii, który został wyściskany i wycałowany przez mieszkańców Vila do Conde. Szczerze mówiąc, zupełnie nie spodziewałem się takiej reakcji.
Jeśli więc zamierzacie iść Camino da Costa w 2021 roku, na Boże Ciało odbędzie się procesja po dywanie kwiatowym. Warto tam wtedy być 





]]>
Jeśli wylądujecie kiedyś w Porto tak jak my, staniecie pewnie przed tym samym problemem. Jeśli do tego będziecie pielgrzymami, pierwszy krok macie już z głowy: trzeba przecież pójść do katedry, wejść do środka i, jeśli stąd startujecie, przybić pierwszą pieczątkę w credencial. Wtedy możecie iść dalej.


Tuż obok znajduje się dworzec kolejowy Sao Bento, którego wewnętrzne ściany wyłożone są przepięknymi azulejos: są to płytki ceramiczne, na których malowane są biało-niebieskie obrazy. Spotkacie je później w całym Porto, na mniejszą lub większą skalę. Azulejos z dworca Sao Bento to dzieło Jorge Colaco, który na 20 tys. płytek przedstawił historię Portugalii, uwiecznił jej naturę oraz różne sceny z życia codziennego. Robi ogromne wrażenie. Tym większe, że nie jest to muzeum, a działający od początku XX wieku dworzec, na którym nadal znajdują się 4 perony oraz stacja metra.


W porze obiadowej macie przynajmniej dwie możliwości: pierwszą jest pójście na fracesinhę, czyli pochodzącego właśnie z Porto zabójczego portugalskiego tosta z kilkoma rodzajami mięsa, serem, w sosie i czasem jeszcze z frytkami; drugą jest ta, którą my wybraliśmy, czyli odwiedzenie Mercado do Bolhao. To największy rynek Porto, na którym znaleźliśmy niezwykle słodkie pomarańcze, pyszne chleby i słynne, a przy tym bardzo tanie kiełbaski chourizo. Polecam przejść się po rynku i pogadać ze sprzedawcami, aby zebrać dla siebie jakiś obiad.

O ile nie boicie się tłumu turystów, zajrzyjcie do Livraria Lello, która została uznana za najpiękniejszą księgarnię na świecie. To właśnie ona zainspirowała J.K Rowling do stworzenia ruchomych schodów w Hogwarcie… sami możecie zobaczyć, dlaczego.
Schodząc w dół obok Wieży Kleryków, najwyżej wieży kościelnej w Portugalii, możecie zagubić się chwilę w uliczkach Ribeiry, aby na końcu dojść do rzeki Douro i przejść na jej drugi brzeg, do Vila Nova de Gaia, gdzie znajdują się siedziby znanych producentów wina porto. Mnóstwo turystów odwiedza winiarnie i udaje się tam na degustację.


My zaś posiedzieliśmy chwilę nad brzegiem Douro i ruszyliśmy w drogę do Albergue Via Portuscale, po raz pierwszy kierując się symbolem muszli oraz żółtymi strzałkami,
]]>
Już od popołudnia trwają przygotowania. Na ulice miasta wystawiane są grille, samochody przywożą beczki piwa, a całe rodziny układają stoły i krzesła przed swoimi kamienicami. Słońce coraz bardziej opada w stronę horyzontu, kiedy spacerujemy wąskimi uliczkami Alfami, a nad naszymi głowami wiszą kolorowe girlandy. Niektórzy już rozpalają grille, obtaczają sardynki w soli i przygotowują kawałki mięsa, z których potem zrobią bifanę (bułka przełożona grillowaną szynką). My zaś kierujemy się na Avenida de Libertad, gdzie ma nastąpić oficjalne rozpoczęcie fiesty.



Jest 21.00. Stoimy mniej więcej pośrodku bulwaru i słyszymy już dźwięki orkiestry, która towarzyszy tancerzom z każdej dzielnicy. Oglądamy grupę reprezentująca Bairro Alto, która zaraz dotrze do nas. Idą z samego początku alei, pozdrawiając wiwatujących ludzi. Po chwili zatrzymują się, by tańczyć i śpiewać, pokazując charakterystyczne cechy swojej dzielnicy. Karnawał.


W tym czasie na wszystkich ulicach Lizbony rozkręca się fiesta, która trwać będzie do samego rana. Zapadł już zmrok i zapaliły się latarnie, a więc nastał czas radosnych okrzyków, śmiechu, tańców, nastał czas wina, przypadkowych spotkań i wznoszenia rąk ku niebu, jakby tej jednej nocy możliwe było dotknięcie gwiazd. Trudno się gdziekolwiek dostać, przecisnąć przez napierający z dwóch stron tłum. Na plecach ciążą nam plecaki, gdyż tego ranka wymeldowaliśmy się z hostelu i postanowiliśmy do niego nie wracać. Skoro jest fiesta, będziemy się bawić całą noc!
Przed straganami kotłują się ogromne kolejki ludzi. Każdy chce zjeść grillowaną sardynkę, bifanę, caldo verde, napić się piwa czy wina. Próbuję sardynki na chlebie (oczywiście przygotowanej bez wcześniejszego patroszenia) oraz caldo verde, czyli tradycyjnej portugalskiej zupy, która składa się z jarmużu, ziemniaków, oliwy i soli.

Przeciskamy się dalej, zamawiamy piwo, kontynuujemy naszą nocną wędrówkę. Każda ulica, każdy skwer czy najmniejszy plac ma swoją własną fiestę. Z rzadka trafiamy na cichszą ulicę. Zwykle mury kamienic pulsują od dźwięku bębnów, a roześmiani ludzie podnoszą ręce, przepuszczając pod nimi nadciągający z naprzeciwka tłum. Czas płynie szybko. Niektórzy już przysiadają na schodkach, ale to tylko nieliczni, większość jeszcze stoi i rozmawia, przekrzykując muzykę, zamawia kolejną sardynkę, wypija kolejne piwo.


Na placu przed kościołem św. Antoniego, gdzie znajduje się miejsce jego pochówku, ludzie zapalają świece. Choć impreza dawno już straciła swój wymiar religijny, jutro, czyli 13 czerwca, Lizbończycy obudzą się i po południu wyruszą w procesji św. Antoniego, która zacznie się właśnie tutaj.

Zbliża się ranek. Zostało jeszcze sporo mięsa, chleba i wina. Co się z nim stanie? Jutro będzie kolejna fiesta, przecież cały czerwiec poświęcony jest św. Antoniemu!
Lecz to noc z 12/13 czerwca jest najważniejsza. Opuszczając centrum Lizbony, myślę że nie mógłbym wymyślić dla siebie lepszej imprezy urodzinowej.
]]>
Dzielnica ta położona jest kilka dobrych kilometrów od centrum Lizbony – zyskała nawet status odrębnego miasteczka. Słynie przede wszystkim z Pasteis de Belem, wypiekanych tutaj nieprzerwanie od 1837 roku ciasteczek. Dlaczego wszyscy nazywają je Pasteis de Belem, a nie zwyczajowo Pasteis de nata? Z pozoru mogłoby się wydawać, że to jedno i to samo, jednak różnica jest kolosalna.

Próbowałem tego słynnego, portugalskiego deseru przy zamku św. Jerzego w centrum Lizbony i w czasie dalszej wędrówki w paru innych miejscach, ale żadne ciastka nie równały się z tymi z Belem. Recepturę zna podobno zaledwie kilka osób na świecie. Do piekarni wlewają się tłumy ludzi, którzy pragną spróbować słynnych pasteis, jedząc je następnie na ciepło, posypane cukrem pudrem i cynamonem, wewnątrz kawiarni lub w pobliskim parku.
Jedno Pasteis de Belem kosztuje 1,10 euro. Kolejka szybko się posuwa. Jeśli będziecie kiedyś w Lizbonie, koniecznie zajrzyjcie do Belem – dojeżdża tutaj tramwaj nr 15, choć nawet kilka godzin wędrówki wartych jest jednego ciastka.
Tak właśnie rozpoczęliśmy nasze pielgrzymowwanie z plecakami po Portugalii i Hiszpanii – od węddrówki do Belem.

PS. W jednej z portugalskich księgarni znalazłem przepis na Pasteis de nata. Może niedługo pojawi się na blogu jako namiastka ciasteczek z Belem. 