Nie potrzeba wiele, aby przygotować arroz a la cubana: wystarczy biały ryż, jajko i banan, a w wersji hiszpańskiej również sos pomidorowy. To właśnie w Hiszpanii przepis ten jest najbardziej popularny. Przeszukałem Internet, by poznać odrobinę jego historię, i okazuje się, że przypadek może być podobny do naszej ryby po grecku lub fasolki po bretońsku: ryż po kubańsku tak naprawdę pochodzi z Islas Canarias, a nie z Kuby. Jednocześnie prawdą jest, że był on rozpowszechniony na karaibskiej wyspie i Kubańczycy wspomiają go z nostalgią jako posiłek dzieciństwa. W niektórych źródłach znalazłem, że był on także nazywany comida de putas – pewnie z racji na prostotę oraz szybkość jego przygotowania.

Wystarczy ugotować ryż, usmażyć jajko, banana (najlepiej odmianę platano nadającą się właśnie do smażenia) i voila! Osobiście po ugotowaniu ryżu podsmażam go jeszcze z czosnkiem (mogą być dwa ząbki), a na talerzu polewam passatą pomidorową podgrzaną również z czosnkiem oraz bazylią (dla ozdoby przydaje się kilka świeżych listków na wierzch). Banana przekrajam wzdłuż na dwie połowy, obtaczam je nieco w mące i smażę na tej samej patelni, co jajko, nawet nie dodając już oliwy.

Wszystko prezentuje się świetnie na talerzu: ryż polany sosem pomidorowym, na to jajko, a po obu stronach podsmażany banan. Przygotowanie zajmuje dosłownie chwilę, posiłek jest pożywny i oryginalny… czego chcieć więcej? Sprawdza się idealnie w życiu studenckim, na żaglach lub po prostu jako szybki lunch. Wybaczcie, że nie podaję dokładnego przepisu ani ilości składników, ale myślę, że najlepiej przygotować go według własnego wyczucia. I przy różnych okazjach. Bo to właśnie dzielenie się z innymi i różne małe historie, wspomnienia momentów przy różnych stołach są w kuchni najlepsze. Po to jest arroz a la cubana!

Banany czekają na przygotowanie, ludzie czekają na przygotowanie bananów…

Gotowi na arroz a la cubana! Wersja żeglarska. Więcej o żeglowaniu TUTAJ
]]>
Aby przygotować zimowe popołudnie, należy zadać sobie więcej trudu, ale efekt jest tego warty. Niezbędne składniki to:
250 ml mleka migdałowego, 150 ml mleka kokosowego, 4 daktyle, łyżka miodu, laska wanilii, szczypta cynamonu oraz oczywiście 60 g dobrej czekolady, najlepiej 70% kakao
Ogień w kominku
Opowieści
Zamocz daktyle w zimnej wodzie. Powinny się moczyć przez pół godziny. W tym czasie podgrzej na lekkim ogniu mleko migdałowe oraz kokosowe w garnku, dodając czekoladę oraz wanilię. Dodaj łyżkę miodu i szczyptę cynamonu. Gdy czekolada będzie wystarczająco gorąca, wlej ją do odpowiedniego naczynia i zmiksuj blenderem wraz z uprzednio obranymi z pestek daktylami.
Et voilà! Pyszna gorąca czekolada dla dwojga.
Liczę na to, że ogień w kominku już rozpaliliście. Ja zaś dorzucam wiersz-opowieść, który niedawno napisałem, zainspirowany właśnie takim zimowym popołudniem:
***
Nadszedł czas ognia w kominku
opowieści, pomarańczy oraz
gorącej czekolady
czy potrafiłbym zbliżyć się
do tego, który rozdaje wspomnienia
i prosić o coś więcej?
–
Nie przejmuj się, my również
niedługo wrócimy –
zostały nam jeszcze jakieś
słowa i kroki
zostały nam ulice, kawiarnie
oraz ci bezrobotni prorocy
którzy patrzą w przeszłość, wskazując
właściwą drogę
–
powiedz mi tylko, dlaczego
to miasto jest dziś tak puste, skąd
przyszli ci wszyscy ludzie
wyjaśnij, czemu klaun
spaceruje ze swoim lustrem
krzycząc tak głośno, aby wreszcie przekroczyć
granicę ciszy
zapytaj, dlaczego miłość i śmierć, na które czekamy
zawsze będą tylko wspomnieniami
chwilowymi jak płatki róży
porozmawiaj ze mną, bo nie wiem
skąd te przebiśniegi w moim plecaku
nie jestem też pewien, czy
musiałem roztrzaskiwać wszystkie latarnie
swoim wołaniem o światło?
–
Tak bardzo chciałbym, żebyśmy
wrócili, lecz
już nie bardzo wiem, dokąd
czy potrafiłbym zbliżyć się
do tego, który rozdaje wspomnienia
i prosić o kierunek?
–
Nadszedł czas ognia w kominku
opowieści, pomarańczy oraz
gorącej czekolady
a nam zostały jeszcze kroki i słowa
zostały też ulice –
mam nadzieję, że między jedną a drugą znajdziemy
chwilę wędrówki
Mikołaj Wyrzykowski
]]>
Według tradycji piecze się je 2 lutego, w dzień kończący okres świąt Bożego Narodzenia. Te ciasteczka starają się jakby przedłużyć świąteczny czas, gdyż można je przez kilka tygodni przechowywać w pudełku. Nasuwa się jednak pytanie: dlaczego przypominają one akurat o przybyciu Trzech Marii? Prowansalczycy mają na to bardzo prostą odpowiedź: navettes formuje się w charakterystycznym kształcie łodzi, którymi święte wraz z Apostołami przybyły tutaj aż z Jerozolimy.
Zaraz przedstawię Wam bardzo prosty przepis, dzięki któremu będziecie mogli świętować 2 lutego po prowansalsku.

Potrzebne składniki:
250 g mąki, 1 jajko, 80 g cukru, skórka 1/2 cytryny bio (ważne, żeby nie była niczym pryskana – ja miałem akurat szansę zerwać ją z ogródka), szczypta soli, łyżka wody z kwiatów pomarańczy (trudniejsza do znalezienia, ale niezbędna dla aromatu), 50 g masła
Przygotowanie:
Wymieszaj cukier oraz rozdrobnione masło, aby powstała jednorodna masa. Następnie dodaj jajko ubite ze szczyptą soli oraz wodę z kwiatów pomarańczy. Później dosyp mąkę: wciąż mieszając, na końcu dodaj drobno posiekaną skórkę cytryny. Dobrze ugnieć ciasto i uformuj z niego kulę. Zawiń ją w folię i odstaw na godzinę do lodówki.
Po upływie godziny wyjmij ciasto z lodówki. Odrywaj od niego małe kawałki, które powinny ważyć około 20 g: formuj je w dłoniach, aby następnie lekko spłaszczyć na blacie i nadać kształt łodzi. Na końcu, używając ostrego noża, natnij środek i rozszerz nieco jego boki. Przypominające migdały „łódki” nie powinny być zbyt cienkie, aby nacięcie było odpowiednio głębokie. Kiedy skończysz, włóż navettes do piekarnika, umieszczone na papierze do pieczenia na blaszce. Piecz przez około 15 min w piecu uprzednio nagrzanym do 180 stopni.
Po kwadransie ciasteczka będą jeszcze białe i lekko plastyczne, choć zaczną się robić kruche: wtedy właśnie musisz je wyjąć; stwardnieją później, w czasie przechowywania w pudełku.
Można jeść od razu, na ciepło (są pyszne, a rozchodzący się w kuchni zapach nie pozwala się powstrzymać), lub w ciągu kolejnych tygodni. Mi wyszło około 20 navettes nieco różniących się wielkością.
Smacznego i miłego świętowania!
Mikołaj

]]>
Składniki
1, 5 szklanki mąki
3-4 jajka
3/4 szklanki cukru
3/4 szklanki oleju roślinnego
5 jabłek- obranych ze skórki i pokrojonych w kostkę
1, 5 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczanej
3/4 łyżeczki soli
Przyprawy: 3 łyżeczki kakao, 1 łyżeczka cynamonu, 1/2 łyżeczki imbiru, 1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej
Polewa i ozdobienie: gorzka czekolada, masło, mandarynki, wiórki kokosowe

Przygotowanie:
Składniki mąka, olej, cukier, jajka, proszek, soda, sól i przyprawy pomieszać. Na końcu dodać obrane i pokrojone w kostkę jabłka. Piec w temperaturze 180 stopni około 20 minut.
Czekoladę rozpuścić z masłem. Polać wyjęte babeczki, posypać wiórkami. Na wierzchu położyć mandarynkę i jeszcze raz polać czekoladą.
13 grudnia już blisko, może więc spróbujecie naszej tradycji? Niektórzy mówią, że św. Łucja wpływa na zimową pogodę. Z doświadczenia wiemy, że z tymi babeczkami każda pogoda jest dobra.
Mikołaj
